Rozdział 27

121 10 18
                                    

Pov: El

Obudziłam się w sali szpitalnej opatrzona wszędzie bandażami z przyczepionym do siebie jakimś dziwadctwem nawet nie wiem co to. Było pusto w pomieszczeniu i wszędzie panowała przytłaczająca cisza. Rozgladajac się po całej sali zauważyłam bluzę Max na krześle, czyli musi tu jeszcze być. Nie tracąc czasu wstałam odczepiając od siebie te dziwadctwa i powoli szłam w stronę drzwi próbując nie stracić równowagi. Ból po ranach dalej jest silny, ale przynajmniej już sie nie czuje jakbym miała zaraz umrzeć. Zabrałam po drodze bluzę Max, którą na siebie założyłam bo było dość chłodno i poprostu to bluza Max. Wracając, muszę sie dowiedzieć co się stało i gdzie oni są, gdzie są też te potwory co mnie wrzuciły do tej piwnicy. Wychodząc z sali zauważyłam, że na korytarzu nie ma nikogo, cały obszar wiał kompletną pustką, a światła migały co chwila, co wywoływało u mnie lekki strach i niepokój. Postanowiłam rozejrzeć sie po całym budynku w poszukiwaniu mojej dziewczyny, która napewno tu musi być bo bluzy by tak nie zostawiła. Poprawka, mnie by tak nie zostawiła.
Idąc przepełnionym pustką korytarzem usłyszałam głośny krzyk dobrze mi znanej osoby, Max. Musi być niedaleko a sądząc po tym co mówiła, chyba z kimś walczy. Muszę jej jak najszybciej pomóc.

Ruszyłam szybkim krokiem w stronę odgłosu, zapominajac że gwałtowne ruchy powodują u mnie przeraźliwy ból, ale nie mogę sie teraz nad sobą użalać. Max potrzebuje pomocy. Dochodzac na miejsce dostrzegłam Dustina i Max stojacych plecami do mnie a w ich stronę biegła laleczka Chucky. Postanowilam szybko przejąć inicjatywę, aby nie narazić ich na żadne zagrożenia z strony tego czegoś. Wyciagnęłam rękę w stronę laleczki i skupiajac całą swoją moc na nim zaczełam nim rzucać o podłoge, ściany i sufit. Nie mogłam robić tego zbyt długo, bo zaraz bym padła osłabiona, dlatego wyrzuciłam go jednym zamachem przez okno. Wtedy dwójka przedemną sie odwróciła, a ja zachwiałam sie w miejscu, z osłabienia.

- El! - Rudowłosa szybko podbiegła do mnie łapiąc mnie w swoje objęcia, a ja niewiele myśląc odrazu się do niej przytuliłam. Tak bardzo potrzebowałam to znów poczuć.

- Max... - Szepnęłam cicho wtulając się w jej tors, co dziewczyna odrazu odwzajemniła i zaczeła delikatnie gładzić mnie ręką po głowie.
Skierowałam swój wzrok na jej błękitne oczy przepełnione troską i radością, oczy które patrzą na mnie jak na kogoś wyjątkowego, nikt inny tak na mnie nie patrzy jak ona.

- Obudziłaś sie... nareszcie... - Powiedziała obejmujac rękoma moją twarz. Położyłam moją dłoń na jednej z jej w geście okazania wdzięczności za jej troskę i miłość.

- Tak, ale nie możemy tu tak długo stać, musimy stąd uciec i to jak najszybciej. - Dziewczyna spojrzała na mnie lekko zaniepokojona całą sytuacją. Wciąż tu mogą być ci mordercy, a póki ja żyje, moi bliscy są w niebezpieczeństwie.

- El ma racje musimy sie zbierać, pojedziemy do chaty, tam sie wszyscy spotkamy i omówimy plan działania. - powiedział Dustin podchodząc w naszą stronę, a ja oderwałam się na chwile od dziewczyny by móc przytulić chłopaka, co odwzajemnił z wielką czułością.

- Dobrze cie widzieć Dustin. - powiedzialam uśmiechając się do niego, co wywołało u chłopaka lekki śmiech.

- Ciebie też El. Ciebie też. - odparł robiąc ten swój słodki uśmieszek na twarz.

- Dobra dobra dość tych czułości musimy się zbierać. - odwrócilam się w stronę dziewczyny, która stała w swej naturalnej pozie z krzyżowanymi rękoma przewracając oczami. Ewidentnie zazdrosna.

- Dobrze zazdrośniku.

- Wcale nie jestem zazdrosna

- Wcale nie stoisz jakby ci odebrano miłość życia przed oczami.

- Dopowiadasz sobie moja droga

- Poprostu przyznaj, że jesteś strasznie o mnie zazdrosna Maxi.

- Nie jestem, nie chce poprostu tu dłużej być, to miejsce jest okropne.

- Skoro tak. - złapałam Dustina za rękę i przytuliłam sie do jego ramienia z pretekstem, że dalej jestem osłabiona by móc zobaczyć reakcje dziewczyny i jej brak zazdrości. - To idziemy, Dustin jak ci to nie przeszkadza to narazie będę tak iść, dalej jestem osłabiona. - Czułam na sobie rozpalajacy od zazdrości i wkurzenia wzrok rudowłosej, która zaraz pewnie się odpali.

- Nie ma sprawy El, z miłą chęcią. Jakbyś jeszcze czegoś potrzebowała to sie nie krępuj i mów. - Dustin zawsze jest dla mnie opiekuńczy i troskliwy. Taki przyjaciel to prawdziwy skarb.

- Dziękuję Dustin, kochany jesteś. - po moich słowach dziewczyna już nie wytrzymała i zrobiła krok w naszą stronę.

- Nie nie nie tak być nie może. Nie bedziesz tak chodzić bo gówno odpoczniesz, ja się tym zajmę, a ty Dustin lepiej miej oczy dookoła głowy. Nie możesz się tak przemęczać droga panno - to mówiąc Max wzieła mnie na swoje ręce, spogladajac na Dustina jakby właśnie odzyskała ukradziony przez niego skarb narodu. Oplotłam ręce za jej szyje i ruszyliśmy w stronę wyjścia.

- Naprawdę mogę chodzić Max, nie przemęczaj się tak. - powiedzałam spoglądajac na dziewczynę, z którą automatycznie złapałam kontakt wzrokowy.

- Musisz odpoczywać El, nie możemy cie narażać na kolejne zagrożenia, a ja dam radę. Nie martw się.

- No dobrze, ufam ci zazdrośnico.

- Jeszcze raz mi takie coś zrób to pożałujesz.

- Czy ty mi grozisz?

- Tak El, teraz tak.

- Ciekawe co zrobisz.

- Napewno coś co mogę zrobić tylko kiedy będziemy same. - Odopowiedź Max wywołała u mnie dreszcze ekscytacji jak zarazem i strachu. Ja już wiem co ona ma na myśli.

- Zapędziłaś się z tą swoją wł... - nie zdołałam dokończyć, przez niepokój i strach, który ogarnął mnie w tej chwili. Przed drzwiami wyjściowymi stali ci, którzy na mnie polują. Ci którym prawie sie udało mnie zabić. Freddy Krueger, Jason Voorhees, Michael Myers i Laleczka Chucky.
Max spojrzała się z strachem na jednego z nich, a dokładniej Jasona. Nie mogę stwierdzić tylko dlaczego.

- Max...? - przerażona sytuacją jak i reakcja dziewczyny spogladałam raz na nia raz na bandę śmiejacych sie psychopatów kierujacych sie w nasza strone. Dustin w tym czasie szybko rozgladał sie za drugim wyjściem.

- Dlaczego on do cholery żyje... DLACZEGO TY JESZCZE ŻYJESZ POTWORZE! ROZWALIŁAM CI PIEPRZONY ŁEB! - nie mogłam uwierzyć w to co dziewczyna mówi. Twarz jak i maska Jasona wyglądały jak zawsze, nie było nawet żadnego śladu krwi na jego ubraniu. Co tu się dzieje i dlaczego tak bardzo chcą mojej śmierci... No właśnie. Mojej śmierci, to mnie chcą, nie Max ani Dustina tylko mnie. Muszę coś zrobić, nie mogę ich tak narażać.

- Znów się zabawimy w naszą ulubioną zabawę Eleven. - Freddy mówiący to zaczął z innymi kroczyć w naszą stronę. Dlaczego wie jak mam na imię? Nie przedstawiałam im się ani razu.

- Skąd wiesz, że nią jestem? - spytałam kiedy Max coś mówiła do siebie pod nosem ze strachu rozgladajac sie z Dustinem za drogą ucieczki.

- Bo ja ich tu wysłałem po ciebie Eleven. - usłyszałam głos za nami, gdy Max sie odwróciła dostrzegłam wchodzacego do budynku Doktora Marlona Brennera. Ale jak... przecież on nie żyje, tata go zastrzelił, prawda?

------------------------------------------------------------

Może będzie dziś jeszcze jeden, jak nie to jutro. Pozdrawiam <3

In the name of love ~ ElmaxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz