Rozdział 26

144 8 17
                                    

Pov: Max

Szarpałam się na podłodze chcąc wyrwać się z objęć osoby, która odsunęła mnie od brutalnie rozwalonej twarzy mordercy. Byłam w amoku, który nie pozwalał mi nawet na rozpoznanie osoby, która mnie od niego odciągnęła. Dopiero gdy się odwróciłam w jej stronę zobaczyłam komisarza Hopper'a otulajacy swoimi rękoma moją  twarz. Nie potrafiłam nic z siebie wydusić, patrzyłsm na niego łapiac oddech i próbujac się uspokoić.

- Już spokojnie dzieciaku nic ci nie zrobi spokojnie, ani tobie, ani El. - przytulił mnie do siebię, a ja ponownie dzisiejszego dnia wtuliłam się mocno w jego tors co tym razem Hopp odwzajemnił przytulając mnie do siebie jeszcze mocniej.

- On... On... - próbowałam cokolwiek powiedzieć by wytłumaczyć co sie stało. Szeryf wytrarł kciukiem moją twarz z krwi Voorhees'a, który dalej leżał w tym samym stanie obok nas.

- Wiem Max, wiem. Chodź, musisz sie umyć z tego i zabierzemy to ciało stąd, El musi mieć spokój, a ty się uspokoić, dla niej. - po tych słowach oboje wstaliśmy i pokierowalismy się do wyjścia zabierając ze sobą ciało Jasona.

*3 dni później*


Lekarze to cholerni kłamcy. Mówili, że sie szybko obudzi. Szybko? Minęły pieprzone 3 dni! Wszyscy mi mówią, że mam się tak nie martwić i poprostu organizm El musi dojść do siebię, ale jak ja mam się nie martwić, jak moja pieprzona miłość życia leży poturbowana podziurawiona i nieprzytomna od 3 dni w szpitalu gdzie zaatakował mnie jeden z tych głupich morderców. Dodatkowo ciało Jasona Voorhees'a gdzieś znikło, a Hopper nie potrafi mi nawet wytłumaczyć jak i dlaczego. Pewnie sam nie wie ale udaje mądrego.

Siedziałam w sali szpitalnej El obok jej łóżka, przeczytałam jej już 3 komiksy, co z tego, że pewnie nawet nie słyszy. Przez ostatnią akcje cały czas trzymam przy sobie podręczny scyzoryk w razie jakby zaraz tu wpadł jakiś Myers czy inny Chucky.
I tak wolę to wszystko niż słuchanie pieprzenia Lucas'a jaki to on święty i chciał dobrze dla mnie i dla El. Tak. Bardzo chciałeś dobrze dla El zostawiając ją samą w lesie, co ona miała tam zrobić? Opalić się? Słoneczko jej zszyje i opatrzy rany liśćmi bez żadnego wdania się zakażenia ani nic. Naturalny szpital z przepisu Sincilara.

...

Czasami myślę, że sama się nakręcam. Może to i prawda, ale nic na to nie poradzę jak jestem zestresowana. Przez tą całą sytuacje obiecuje sobie, że przez najbliższy rok nie opuszcze jej nawet na krok. Do kibelka też z nią wejde.

Z moich jakże intrygujących lamentów we własnej głowie wyrwał mnie głos Harringtona dobiegający zza moich pleców.

- Hej rudzielcu. - powiedział w czasie kiedy się do niego odwracałam. Tego mopa na głowie idzie rozpoznać z kilometra.

- Hej, co ty tu?

- Pomyślałem, że wpadnę zobaczyć jak sobie radzicie i przeprosić za to, że cie wtedy chciałem od niej zabrać. Zachowałem się jak debil wiedząc, że można ją jeszcze uratować. Przerpaszam. - spojrzałam na jego twarz przepełnioną żalem i współczuciem, w przeciwieństwie do Lucas'a on faktycznie żałuje. Nie moge się na niego za to złościć.

- Rozumien Steve. Wybaczam. Przynajmniej ty potrafisz dostrzec swoje błędy.

- A ty ich szukasz w złych osobach Max.

- Co masz na myśli?

- Obwiniasz siebie za to co stało się El, to nie jest twoja wina rudzielcu. - spojrzałam na chłopaka udając, że nie wiem o co mu chodzi.

In the name of love ~ ElmaxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz