Rozdział 25

1.2K 37 3
                                    

<***>

     Sobotniego poranka pogoda była taka, jak dokładnie przewidziałam. Bostońskie niebo zasnuła gruba warstwa ciężkich chmur, z której siąpił nieustanny deszcz. Dobrze, że nie lało jak z cebra, ale jednostajne opady były bardziej irytujące niż nagła, krótkotrwała ulewa.

     Poranek był ciężkim przeżyciem. Cały czas w głowie kotłowały mi się obrazy z poprzedniej nocy; zmieszane twarze Bena i Logana nie dawały mi spać, a rozpalone podniecenie sunęło po moim kręgosłupie. Nic, co zrobiłam, nie ugasiło tego uczucia. Nic.

     Przedpołudniem byłam zirytowana, zmęczona, drażliwa, zgryźliwa i wredna. Logan taktownie omijał mnie, gdy widział, że nie byłam wyjątkowo radosna. Jak zwykle zjedliśmy śniadanie, a potem wybraliśmy się na zakupy. Przejście się po sklepach w przyjemny sposób rozładowało mój paskudny humor, więc po powrocie było ciut lepiej.

     Sprzątałam nasze dokumenty; rachunki, listy, kwity, wyciągi z kont i całą tę papirologię. Czasem miałam ochotę wyrzucić te wszystkie świstki, ale bardzo dużo z nich było całkiem ważnych.

     Raz odkładałam sprzątanie w papierach bardzo długo, aż tonęliśmy w niepotrzebnych papierzyskach. Od tamtego dnia postanowiłam sobie, że będę sprzątać w dokumentach raz miesięcznie, by utrzymywać wszystko w ładzie. Logan nie dbał o porządek w swoich projektach, analizach, szkicach i obliczeniach, więc musiałam to robić za niego.

     — Ty cholery patałachu, mógłbyś się nauczyć układać swoje rzeczy — psioczyłam pod nosem, gdy segregowałam jego rysunki.

     Bardziej poczułam to na plecach niż zobaczyłam, że obiekt moich złorzeczeń zbliżył się do mnie. Siedząc w siadzie skrzyżnym na podłodze przy szafie z dokumentami, spojrzałam w górę i uniosłam brwi, widząc lekko rozbawionego Logana.

     — Nie nauczę się, kochanie — odpowiedział na mój zarzut.

     — Nie będę ci ich wiecznie segregować. — Powróciłam spojrzeniem do teczek, skoroszytów, kopert i segregatorów.

     — Chodź, napuszony kociaku, mam coś dla ciebie.

     — Jak mnie nazwałeś? — wycedziłam.

     Logan się roześmiał, a następnie bez żadnej trudności złapał pod ramionami i uniósł w górę. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie, ale on nic sobie z tego nie robił. Ujął moje ramię i pociągnął za sobą do kuchni. Chciałam się opierać, jednak uznałam, że to byłoby bezcelowe.

     — Co ty robisz? — spytałam chłodno.

     — Jesteś prawie tak samo wściekła, jak rozjuszona osa, Mi. Nie lubię, kiedy zachowujesz się w taki sposób, bo cholernie nie pasuje do twojego anielskiego wyglądu grzecznej dziewczynki.

     — Pozory mylą, Hayes.

     — Jak ktoś cię nie zna, to mógłby tak pomyśleć, Hayes.

     Weszłam do naszej kuchni, a smakowity zapach uderzył w moje nozdrza. Wraz z cudnym aromatem mój żołądek się skurczył, a kubki smakowe oszalały.

     — Zrobiłem nam obiad, mycha — oznajmił. — Nie wiem, czy chcesz zostać tutaj, czy usiądziemy do stołu.

     — Chryste, Hayes. Rozpieszczaj mnie tak dalej, to nie zmieszczę się w żadne ze swoich dżinsów. — Podeszłam do blatu kuchennego, na którym stał nasz obiad. — To wygląda przepysznie.

     — Hej, poczekaj! — Logan złapał mnie za dłoń, gdy próbowałam podjeść tych pyszności. — Nie bądź łakomczuchem, Millie. Zaczekaj na mnie.

Beznadziejnie Zakochana [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz