Rozdział 44

1.5K 44 0
                                    

<***>

     Styczeń mijał nam bardzo przyjemnie.

     Żaden z Hayesów nas nie nachodził, choć oboje z Loganem wyczekiwaliśmy ich przyjścia. Spodziewaliśmy się, że przynajmniej jedno z nich wpadnie do nas z pretensjami albo warunkami czy szantażami. Sama potrafiłam wyglądać przez okno, szukając wśród samochodów auta teściów.

     Maxwell też nie pojawił się w naszych progach. Logan opowiadał mi, że kilkukrotnie próbował dostać się do firmy, ale ochrona nie przepuściła go ani razu. Jednak pewnego razu wkurzył się tym nachodzeniem, więc zszedł na dół i powiedział mu parę dosadnych słów. Nie wiedziałam, o czym rozmawiali, ale nie chciałam wiedzieć. Dzięki temu byłam spokojniejsza.

     Aczkolwiek, gdy tak siedziałam w kamienicy, czułam, że to nie był koniec naszych kłopotów. Zbyt wielu ludzi wiedziało, że nasze małżeństwo było układem. Na szali znajdowało się zdecydowanie za dużo, aby to stracić.

     Logan mnie uspokajał.

     — Nic nie mogą nam zrobić, Millie — mówił. — Nie przejmuj się tym. Jeśli chcą, niech przyjdą i nas sprawdzą.

     Nie byłam przekonana wystarczająco, ale na jakiś czas zagłuszał te głosy w mojej głowie. Był całkiem przekonujący i dobry w odwracaniu mojej uwagi od dręczących mnie myśli.

     Chodziliśmy na spacery, do restauracji na kawę bądź gorącą czekoladę. Jednego dnia, gdy siedzieliśmy przy oknie, a za szybą prószył śnieg, jedliśmy przepyszną szarlotkę. Była ciepła i rozpływała się w ustach. Obserwując pałaszującego męża, zadumałam się nad swoją łyżeczką.

     — Jak ty to robisz? — spytałam.

     — Co? — Uśmiechnął się do mnie przekornie.

     — Kochasz słodkie. Nie hamujesz się, gdy przychodzi do jedzenia deserów, a wyglądasz, jak grecki bóg.

     — Uważasz, że wyglądam, jak grecki bóg?

     — Nie zmieniaj tematu.

     — Zwykle chodzę po pracy na siłownię. Godzinkę ćwiczeń i wracam do ciebie.

     — Zawsze wracałeś o tej samej godzinie. Kiedy miałeś czas?

     — Jestem prezesem, kochanie. Jeśli chcę, mogę wyjść i nawet w południe. Zoey wie, a ustala mi grafik tak, że mogę wyjść godzinę wcześniej, aby ćwiczyć. Choć zdarza się, że nie mogę, więc wtedy nie idę. — Wzruszył nonszalancko ramionami. — Trzeba trzymać formę i rzeźbę.

     — No tak — wymamrotałam. — Chyba zacznę chodzić na siłownię.

     — Wiem, że zrobisz, co uważasz, ale naprawdę nie sądzę, abyś tego potrzebowała. Kocham każdy cal twojej skóry. Ubóstwiam miękkość brzucha i cudownie pełne uda, które ufnie obejmują moje biodra.

     — Naprawdę? — Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

     — Tak. — Nachylił się przez stół, a ja zrobiłam to samo. — Poza tym, kobieto, twoje ciało jest przepiękne i mogę cię złapać mocniej bez obawy, że mógłbym cię złamać wpół.

     — Gdybym była bardziej wysportowana...

     — Zrobisz, co uważasz za słuszne. — Splątał nasze palce. — Jeśli chcesz się zapisać na siłownię, będę chodzić z tobą. Musisz się nauczyć poprawnie używać maszyn i mieć prawidłową postawę ciała.

Beznadziejnie Zakochana [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz