Rozdział 37

1.3K 47 11
                                    

<***>

     W Boże Narodzenie obudziłam się grubo po godzinie dziesiątej. Logan ciasno przylegał do moich pleców, a jego ramię luźno obejmowało mnie w talii, gdy jego oddech łaskotał moje ucho. Uśmiechnęłam się, widząc prószący za oknem śnieg i leżącą w naszych nogach Daisy, która na szum uniosła uszy.

     Bożonarodzeniowe lenistwo udzieliło mi się na maksa, kiedy zamiast wyskoczyć z łóżka i zacząć nowy dzień, z błogością przytuliłam twarz do poduszki i spod wpół przymkniętych powiek obserwowałam świat za szybą. Czekał nas dzień pełen wrażeń z moją rodziną, do której się wybieraliśmy. Byłam ciekawa, jak zareagują na Logana – większość członków familii nigdy w życiu nie widziała go na oczy, a inni to wcale nie wiedzieli, że mam męża.

     — Dzień dobry, mycha — wychrypiał Hayes do mojego ucha.

     Drgnęłam porażona głębokim głosem Logana. Poczułam wibracje w kręgosłupie.

     — Dobry — odparłam. — Jak twoje samopoczucie?

     — Czuję się pełny — wyznał ze śmiechem. — Dokładnie tak, jak wtedy, gdy objedliśmy się na Święto Dziękczynienia.

     — Dzisiaj jeszcze musisz przeboleć, bo czeka cię kolejna wyżerka.

     — Utuczysz mnie, Hayes.

     — Więcej do kochania, Hayes.

     Zaśmiał się. Jeszcze dłuższą chwilkę leżeliśmy w ciepłym, wygodnym łóżku, ale wkrótce Daisy zaczęła piszczeć. Wstałam, wypuściłam ją na ogród i sama stanęłam w progu, zaciągając się rześkim powietrzem. Odwracając się, dostrzegłam wzrok Logana, który sunął po mojej sylwetce. Gdy zorientował się, że widziałam, zarumienił się niczym podlotek i schował twarz w kołdrze.

     Zjedliśmy śniadanie wraz z moimi rodzicami, którzy zdążyli już być na porannej mszy. Uwielbiałam w nich to, że nigdy nie zmuszali mnie do chodzenia do kościoła, choć wychowałam się w religijnej, wierzącej i praktykującej rodzinie. Zawsze mówili, że to mój wybór.

     Później spędziłam swój czas na przygotowaniu się do wyjazdu. Naprawdę chciałam wyglądać dobrze. Nie widziałam się z tymi ludźmi bardzo długo. Ubrałam najładniejszą sukienkę, jaką udało mi się wziąć ze sobą z Bostonu i tylko podkreśliłam oczy oraz brwi, pamiętając, że Logan lubił widzieć moje piegi.

     Granatowa sukienka rozszerzała się w pasie, sięgając kolan. Rękawy trzy czwarte ładnie przylegały do moich ramion, a opuszczony dekolt odkrywał szyję i obojczyki. Patrząc na siebie w lustrze, uznałam się za całkiem ładną.

     Jednak zanim w ogóle się ubrałam, wyczesałam Daisy. Też musiała się przepięknie prezentować.

     Miałam tylko nadzieję, że nie ośliniłam się, gdy zobaczyłam Logana. Miał na sobie czarne dżinsy, które nisko wisiały mu na biodrach, białą koszulę oraz ciepły, wełniany sweter w kolorze granatu. Czy my zawsze musieliśmy się ubierać podobnie? Poprawiłam mu zawinięty kołnierzyk.

     — Nie martw się — powiedziałam, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. — Jestem pewna, że cię polubią. Jeśli tego nie zrobią, cóż… mam to gdzieś. — Przygryzłam wargę. — Proszę tylko, żebyś uważał na moje kuzynki. Są strasznie flirciarskie.

     — Mogą próbować — zakpił.

     — Jasne, że mogą. Ale nie odpowiadaj w oczywisty sposób na ich zaloty, bo mogą się zasiać nieładne plotki.

     — Jedyną kobietą, która będzie mnie interesować, jest moja żona. — Objął mnie w pasie i pokazał żartobliwie język. — Nie musisz być zazdrosna, kotku.

Beznadziejnie Zakochana [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz