maraton | 11

155 17 2
                                    

POV: Richard
Mimo, że ta scena pozostawiła mnie w emocjach, które zdecydowanie były przeciwieństwem bycia spokojnym, to o dziwo zdecydowałem, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie zachowanie względnego spokoju. Nie miałam ochotę na więcej konfrontacji, a że pozostali chłopcy zdążyli dawno oddalić się od miejsca zdarzenia, zwyczajnie zamknąłem drzwi na klamkę za Tillem, po czym wszedłem po schodach. Wchodząc było mi bardzo ciężko, czułem się jak gdybym przebiegł maraton, nie fizyczny, ale emocjonalny. Zdecydowałem się nie schodzić na dół tak długo, jak to tylko możliwe, nie wiedziałem, jak spojrzeć im w oczy. Było już dość późno, więc uznałem, że najlepszą ucieczką od zaistniałej sytuacji będzie położenie się spać. Oczywiście tylko pozornie, jeżeli do rana zdołam zmrużyć oko po tym co wydarzyło się tego wieczora to będzie cud. Ściągnąłem tylko pasek od spodni, nie chcąc już przebywać półnagi w towarzystwie Paula, przynajmniej nie teraz. Położyłem się do łóżka i nie długo później zapytałem:
- Mogę się przytulić?- Niepewnym głosem zarazem uświadomiony jak idiotycznie i żałośnie brzmię. Brak odpowiedzi. Może był zły? Może już spał? Spał po czymś takim? Może to alkohol? W każdym razie położyłem się tyłem do niego w dość znacznej odległości, przynajmniej tak dużej, na jaką pozwalało łóżko. Nie chciałem naruszać jego przestrzeni osobistej, co nie było łatwe w danych warunkach. Przed oczyma miałem miejsce, w którym przed kilkunastoma minutami stał Till, widocznie rozczarowany, kłócąc się z nami. Nie mogłem powstrzymać się i łzy napłynęły do moich oczu. Począłem cicho szlochać. Till to
jeden z moich najlepszych przyjaciół, na prawdę nie ma wielu takich jak on. Tak honorowych i prawdomównych, tak pomocnych. Jedną z nielicznych jego wad był właśnie jego stosunek do związków jednopłciowych. Miał podejście, że wszystko jest w porządku, do momentu w którym nie dotyczy go to personalnie, a, że nigdy tak nie było to tak na prawdę nie wiedziałem jaka może być jego reakcja, do dziś wszystko było czysto hipotetyczne. Też ja sam, mimo, że wewnętrznie nie zgadzałem się z tym co mówił, stwierdziłem, że walka o nie swoje wartości nie jest warta kłótni, lub utraty przyjaciela. Tym bardziej, że nigdy nie dotykało mnie to osobiście. Przynajmniej nie do dziś.
  Zawiodłem go. Mimo, że wiedziałem, że nie zrobiłem nic złego czułem się okropnie. Nie tylko jak gdybym zawiódł wokalistę mojego zespołu, najlepszego przyjaciela, ale i w pewien sposób starszego brata.
  Serio Richard? Musiałeś? Czy to na prawdę było tego warte? Jakbyś nie mógł normalnie, jak zawsze, znaleść sobie dziewczyny, przecież możesz mieć prawie każdą... Na chuj to? Na chuj niszczyć wszystko, dla czego? Jakim kosztem?- Ciąg myśli przepłynął przez moją głowę i moje szlochanie przeobraziło się w cichy płacz. Byłem skrajnie rozdarty pomiędzy kontynuowaniem mojego poprzedniego stylu życia, który nie był zły, wszystko było w nim dobre i powszechnie akceptowalne społecznie, a podążaniem za moimi uczuciami. Co jeżeli były tylko chwilowe? Co jeżeli była to pewnego rodzaju faza, której jeżeli nie zatrzymam będzie miała swoje skutki na długie, długie lata? Nienawidzę siebie.
  Wtedy poczułem coś od tyłu, to Paul i jego przytulenie, o które przed momentem sam prosiłem. Na ten moment chciałem go odepchnąć, czułem się, jak gdyby to on stał za tym wszystkim i był tego przyczyną, lecz nie pozwoliłem tym myślom wygrać. Paul nie zrobił niczego złego, czy tego chciałem, czy nie, dalej kochałem go tak samo, był to tylko moment zwątpienia. Położyłem moją rękę na jego i przyłożyłem ją do swoich ust, całując lekko, lecz długo.
-Reesh?- Wyszeptał cichym i zarazem wystraszonym głosem.
-Tak?- Odpowiedziałem dopasowując barwę głosu do tej, którą on przybrał, zarazem wyrażając zaniepokojenie jego stanem, na które pozwalała mi resztka sympatii czuta w tamtym momencie do jego osoby.
- Chodźmy stąd, proszę cię. Nie chcę tu być, potrzebuję wrócić do domu.
Nie myślałem nad tym dużej, w pewnym sensie Paul powiedział to, co krążyło mi po głowie, lecz bałem się tego zwokalizować.

POV: Flake
Wraz z Christophem i Olim wiecznie czuliśmy się niczym młodsi bracia, a nawet dzieci pozostałej trójki w zespole. Oczywistym jest, że nie miało to wiele wspólnego z wiekiem. Pozostała trójka była dużo bardziej ekstrawertyczna niż my moglibyśmy kiedykolwiek być. Dogadywali się ze sobą fenomenalnie, zawsze mieli najwiecej do powiedzenia, wyglądali najlepiej i co tutaj najistotniejsze byli najbardziej uwielbiani przez fanów. Wpisywali się idealnie, przynajmniej z punktu widzenia osoby z zewnątrz, w obraz gwiazdy, można nawet powiedzieć celebryty. Każdy z nas miał inne podejście do tej pozycji przypominającej obserwatora, jedni nieustannie pożądali roli jaką odgrywała tamta trójka, inni cieszyli się, że ominęło ich to i wszystkie z tym związane niedogodności, oraz problemy. Siedzieliśmy w niekomfortowej ciszy wraz z Christophem. Przed momentem zaistniała sytuacja tylko podsycała dziwną atmosferę wszechobecną tamtego wieczora. Tak na prawdę powód, dla którego wróciliśmy zbyt szybko i jednocześnie doprowadziliśmy do tej sytuacji, był głównym naszym utrapieniem na tamten moment. Mianowicie Oliver zapodział się w lesie. Co dokładnie się z nim stało nie wiadomo, pod osłoną nocy zdążył zniknąć z miejsca, w którym rozbite były nasze namioty. Zabrał ze sobą skrupulatnie wszystkie swoje własności, prócz jednej, momentami najistotniejszej, czyli swojego telefonu. Nie był to pierwszy raz, kiedy nasz przyjaciel w niewyjaśnionych okolicznościach ulatniał się bez zauważenia, lecz nigdy nie zostawiał za sobą telefonu. Miał on nietypowe tendencje w wielu sytuacjach, ale jeżeli chodzi o spędzanie czasu w towarzystwie innych były one szczególnie widoczne. To nie tak, że nie lubił ludzi, a w szczególności nas, lecz po pewnym czasie w towarzystwie często potrafił znaleść sobie powód aby zniknąć. Za każdym razem kiedy odstawiał nam taki numer martwiliśmy się o niego, w końcu był naszym dobrym przyjacielem. Na początku usiłowaliśmy oduczyć go jego nietypowych nawyków, niektórzy z nas nawet nie byli w stanie powstrzymać swoich emocji, nierzadko niestety okazywanych w postaci agresji, lecz po czasie wszyscy zrozumieliśmy jedno. Każdy z nas ma w sobie coś, co jest wręcz niemożliwe do zaakceptowania dla reszty, nieznośne, obrzydliwe, czy może po prostu głupie. Po latach znajomości przestaliśmy na siłę próbować się nawzajem zmieniać, a po prostu zaakceptowaliśmy odmienności każdej jednostki i całymi siłami postaraliśmy się, aby się uzupełniać tworząc wspaniale funkcjonującą całość, którą był nasz zespół. Tym razem jednak byliśmy poważnie zmartwieni losem Olivera. Nawet nie samym faktem, że zostawił telefon, lecz dopuszczaliśmy do siebie najgorsze myśli, mógł po prostu go zapomnieć. Z bezradności postanowiliśmy wrócić i zaczerpnąć opinii reszty co do dalszego postępowania, a co zastaliśmy wszyscy wiemy. Nie żebym był zły, lecz czułem się skrajnie przytłoczony wszystkim, wpierw Oli, później Richard z Paulem, później Till wychodzący właściwie niewiadomo gdzie, teraz Christoph, który nie chciał ze mną rozmawiać, czułem się jakby cały ten bałagan oparł się na moich barkach. W tym momencie usłyszałem lekko pospieszne kroki dwóch osób, stukanie jakiś rzeczy i w końcu zamknięcie drzwi. Był to oczywiście nie kto inny jak Paul z Richardem i ich bagaże wychodzący z domku, lecz na tamten moment było mi to na tyle obojętne, że nie miałem siły interweniować w jakikolwiek sposób, w końcu byli wolnymi dorosłymi ludźmi. Bezradny spojrzałem na siedzącego obok Schneidera który w skrajnie nienaturalnej dla niego pozie siedział wpatrzony w pustą przestrzeń, nigdy nie widziałem go w takiej sytuacji. Czułem jak wszystko, jedna rzecz po drugiej, się sypie, bałem się o przyszłość zespołu.

paulchard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz