powrót | 12

163 14 4
                                    

Przez cały proces wracania do domu, niewerbalnie zgadzając się, obydwoje udawaliśmy, że nic się nie wydarzyło. Co prawda rozmawialiśmy, lecz żaden poważniejszy temat, nie mówiąc już nawet o dyskusji na temat wydarzeń ostatniego dnia, nie miał szansy na zostanie poruszonym. Atmosfera była sztuczna, czułem się jak przed laty, gdy dopiero poznając się za wszelką cenę chcieliśmy sprawić na sobie dobre wrażenie. Oczywistym jest, że taki stan mi przeszkadzał, lecz z drugiej strony myślę, że było to konieczne. Rozmowa ta była nieunikniona, czy tego chciałem czy nie wiedziałem, że nadejdzie, jednak musieliśmy poukładać sobie w głowie, co tak właściwie myślimy i co mamy zamiar powiedzieć. Prócz tego wymagała ona zdecydowanie odpowiedniej przestrzeni, fizycznej jak i mentalnej, która zdecydowanie nie znajdowała się na lotnisku, czy w taksówce.
Biorąc pod uwagę to, że planowany pobyt Richarda u mnie nigdy nie doszedł do skutku pod znakiem zapytania pozostawało to, czy uda się do siebie, czy jednak zostanie ze mną. Sam nie wiem która z tych opcji wydawała mi się bardziej przystępna, więc z pytaniem tym zwlekałem do ostatniego możliwego momentu. Stojąc przy taśmie z walizkami ze zniecierpliwieniem oczekując, jak z otworu w ścianie finalnie wyłoni się moja, zapytałem:
- Um... to ten... gdzie no wiesz...- miałem problem żeby dokończyć to zdanie. Co jeśli Richard zapomniał o tym, że miał u mnie zostać? Najpewniej jeszcze o wydarzeniach, które miały miejsce w dniu, w którym zrobił swoje pierwsze podejście do zostania u mnie. Bałem się ośmieszyć. Czarnowłosy spojrzał na mnie ze szczerze zmieszanym wyrazem twarzy, nie wiedział o czym mówię.- Jak wracamy?- Sformułowałem pytanie tak, aby nie sugerowało niczego licząc, że sprawa wyjaśni się sama.
- Przecież twój samochód stoi na parkingu?- Wciąż sprawiał wrażenie zakłopotanego.-Chyba nie zostawiłeś kluczyków, prawda?- Wyjeżdżając z Grindelwald spieszyliśmy się nie wiedzieć dokąd, na to nałożyła się zdecydowanie moja chwila uniesienia emocjonalnego, więc nie można powiedzieć, że miałem na tamten moment głowę do pakowania się uważnie. Przekonałem się o tym już kilka razy w przeciągu ostatniej doby, improwizując musiałem nabyć drobne, lecz niezbędne przedmioty których zapomniałem w sklepikach lotniskowych.
POV: Richard
Byłem zupełnie pochłonięty w swoich myślach odkąd stało się to, co się stało. Przed oczyma miałem nieustannie obraz rozczarowanej i zawiedzionej miny Tilla, mojego przyjaciela, moment przed tym jak z hukiem opuścił chatkę nie wiedząc dokąd zmierza. Jego imię krążyło po mojej głowie niczym mantra. Jest on moim najlepszym przyjacielem, a może był? Był? Był. Nie mogłem przestać popadać w koleiny, które kazały mi winić biednego Paula za to, co się stało. W końcu to on zaczął całe te zamieszanie, gdyby nie to co zrobił u siebie w domu nigdy nie skończyłbym tak jak teraz. Mało tego, później jeszcze zaczął kłótnię z Tillem, co bezpośrednio spowodowało tak burzliwy odbiór tej sytuacji przez niego.
- Richard? Słyszysz mnie?- Powiedział Paul zaniepokojonym głosem. Till. Momentami kiedy blondyn próbował coś do mnie powiedzieć, zamiast jego słów słyszałem właśnie to słowo w kółko odbijające się od ścian mojej czaszki wewnątrz jej i nie będąc w stanie się wydostać.
- Tak, tak przepraszam, odcięło mnie na chwilę. Jedźmy już do ciebie, proszę, nie mogę doczekać się, aż pójdę spać, padam z nóg.
POV: Paul
Tak jak na to liczyłem, moje pytanie samo uzyskało odpowiedź, bez potrzeby wokalizowania go.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy, niedługo później byliśmy już u mnie. Biedny Reesh faktycznie musiał być nie mniej zmęczony, niż mnie o tym zapewniał, bo w przeciągu dwudziestu minut od wejścia do domu już spał, a przynajmniej sprawiał wrażenie takiego. Spał w sypialni dla gości, dokładnie tej, w której miejsce miały te pamiętne wydarzenia zaczynające wszystko, przynajmniej oficjalnie, bo w mojej głowie walka ta toczyła się od dawna. Gdy byłem już prawie pewny, że Richard śpi przysiadłem na sofie w salonie i przez uchylone drzwi obserwowałem go leżącego do mnie plecami. Z jednej strony poszedłbym teraz, przytulił go od tyłu wdrapując się pod jego kołdrę i okazując tak dużo czułości jak tylko byłem w stanie, tak bardzo go przecież kocham. Jednak coś we mnie nie chciało nawet widzieć go na oczy. Odkąd we mnie pojawiło się te namiętne uczucie wobec niego wszystko stawało się progresywnie tylko gorsze. Teraz nawet sam Rammstein wisiał na włosku i to właśnie jego wina, przecież gdyby nie zaczął całować mnie tamtego wieczora, nawet gdyby chłopcy wrócili wcześniej, dawno spałbym już spokojnie. Nie żebym wziął z tym większe uczucia niż powinienem. W życiu słuchałem się woli losu, grzecznie akceptując to, co akurat zdecydował się na mnie zrzucić i szybko odnajdując się w nowej sytuacji. Tutaj jednak leżał pewien wyjątek, nawet ja nie byłbym w stanie przejść obojętnie obok tak drastycznych zmian. Ironiczne. Rammstein po wszystkim był dziełem nie kogo innego jak Richarda. To on założył zespół, włożył ogrom pracy w rozpoczęcie jego funkcjonowania, zebranie wszystkich członków zespołu razem. Nawet teraz, po tylu latach, gdy byt zespołu był wręcz gwarantowany, Richard dalej dawał z siebie wszystko i jeszcze więcej, ażeby gromadzić coraz to większe rzesze słuchaczy. Teraz sam, bardziej lub mniej świadomie dąży do destrukcji własnego dzieła życia. Trudno.
Z tych przemyśleń wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu, sygnalizującego, że ktoś do mnie dzwoni. Momentalnie się zestresowałem, podejrzewając, że może być to dowolny członek zespołu, żądający wyjaśnień, bądź chcący omówić sytuację. Nie byłem w stanie wykrzesać z siebie energii ni na jedno, ni na drugie, więc zwlekałem ze sprawdzeniem kto śmie zakłócać spokój moich przemyśleń. Gdy jednak po chwili zebrałem się na to, to co zobaczyłem przerosło wszelkie moje spekulacje. Byłem zszokowany. Tępo wlepiłem swoje oczy w ekran nie wiedząc co zrobić. Mój mózg w zupełności się wyłączył odcinając mnie od rzeczywistości, do tego stopnia, że nie wpadłem na pomysł iż głośny dźwięk wydobywający się z mojej komórki, może obudzić śpiącego niewiele dalej, bo jedynie kilka metrów Richarda. W ostatnim momencie odebrałem telefon ledwo będąc w stanie wstać z kanapy, moje nogi były z waty. Walcząc o każdy kolejny krok udałem się do uchylonego okna balkonowego, resztki mojego zdrowego rozsądku podpowiedziały mi na szczęście, że prowadzenie tej rozmowy kilka metrów od Richarda nie będzie najjaśniejszym pomysłem.

paulchard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz