pułapka | 18

179 15 4
                                    

  POV: Richard
   Wyobrażałem sobie, że przez jakiś czas od wyjazdu Paula uda mi zachować względny spokój. Może wróci szybko, albo przywyknę do codzienności i czas ten nieokreślony jego nieobecności przepędzę szybciej, niż zdawało mi się. Teraz wiem już, jak naiwne było to wrażenie, jak bardzo nie doceniłem mojego wiecznie słabego zdrowia psychicznego i barku umiejętności radzenia sobie ze wszelkimi przeciwnościami losu. Byłem wściekły na Paula. Zwyczajnie wściekły za to, co mi zrobił, lecz prawdą, z której na szczęście zdawałem sobie sprawę, było to, że nie zrobił nic. Nie miałem za co być na niego tak rozwścieczonym, lecz jednak były to uczucia nie do odpędzenia. Przysięgałem sobie, że gdy tylko zobaczę go jak wróci, to rozszarpię go, wypomnę wszystko. Mówiłem o tym, jak bardzo nienawidzę go i nie chcę nigdy go widzieć, lecz za każdym razem gdy mój telefon powiadomił mnie o nowej wiadomości rzucałem się do niego z nadzieją, a gdy na ekranie nie widniało imię mojego ukochanego z rozczarowaniem i premedytacją ignorowałem wiadomość. Kiedy dochodziło już do jakiejkolwiek interakcji pomiędzy nami byłem w stosunku do niego niesprawiedliwie okrutny, a gdy tylko telefon się rozłączał rzucałem się z rozpaczą na łóżko i kolejnymi godzinami żyłem z wyrzutami sumienia. Sam się karałem na rozmaite sposoby za moje czyny, tylko po to aby kolejnym razem zignorować jego wiadomość, lecz mimo wszelkich starań, uświadomień i przekonywania samego siebie przed lustrem nie byłem w stanie zapomnieć. Z czasem wiadomości stawały się krótsze, rzadsze, a telefon przestawał dzwonić. Pewnego dnia, po tym jak ze wściekłości przez kilka dni nie odpowiadałem, naiwnie myśląc, że uda mi się tym uleczyć, w końcu odpowiedziawszy nie uzyskałem odpowiedzi. Najpierw myślałem, że jest to zwykły odwet na to, co z głupoty zrobiłem, lecz z każdą kolejną mijającą dobą rosło we mnie przekonanie, że z własnej winy już nigdy nie dostąpię zaszczytu zobaczenia imienia mojego ukochanego w powiadomieniu o nowej wiadomości. Może to mu coś się stało, a ja tylko oskarżam go, kiedy on potrzebuje pomocy? Wiedziałem jednak, że tylko naiwnie próbuje uzasadnić swoją niesprawiedliwą złość. Jego zachowanie było zupełnie słusznym biorąc pod uwagę sposób, w jaki go potraktowałem.
   Z natury byłem osobą, która wiecznie musiała mieć z czymś problem, rzecz jasna nie robiłem tego umyślnie. Po wielu latach tego oryginalnego trybu życia dostrzegłem ów schemat. Kiedy znikało większość z moich problemów gdzieś głęboko w mojej podświadomości pojawiała się myśl, a może uczucie. Uczucie to popychało mnie bez żadnego logicznego wyjaśnienia do podejmowania błędnych decyzji, kroków do samodestrukcji. Kiedy zostawałem sam, bez pilnego zajęcia i towarzystwa, pustkę, którą tak łatwo było mi zacząć odczuwać, z reguły zapełniałem równie pustymi kaloriami. Napędzało to tylko moją niechęć do własnej osoby, a wraz z nią, do wychodzenia z domu i interakcji społecznych. Czułem się okropnie, jak nadmuchany balon, bałem się pokazywać komukolwiek. W moich oczach, każda osoba, którą mijałem na ulicy jednym niedługim spojrzeniem w moim kierunku była w stanie bezbłędnie odgadnąć, czym zapełniałem zbędny czas. Wstyd było mi spojrzeć w oczy komukolwiek na ulicy, więc analogicznie zarówno nie miałem jakichkolwiek chęci do przyjmowania wizyt. Jednak pewnego dnia z tych wielu, które minęły, z których każdy wyglądał bardzo podobnie, a w każdym czułem się identycznie, mimo woli, otrzymałem bardzo dziwną i niespodziewaną wizytę.
  Pewnego ranka Meredith, była dziewczyna Paula, którą ledwo znałem bez najmniejszej zapowiedzi zjawiła się pod moimi drzwiami. Bez dłuższego zastanowienia wiedziałem, skąd wzięła się tam, logicznym było, że stawiła się tam po ingerencji Paula, nieznany pozostawał mi jedynie cel jej odwiedzin.  Mimo, że moją pierwszą myślą było, aby nie wpuścić kobiety do środka ten plan szybko został odrzucony na bok przez myśl, której treści się wstydzę, lecz popchnęła mnie do działania. Niczym rasowy trzynastolatek pomyślałem, że powinienem przyjąć Meredith i z jak najsubtelniejszą dokładnością udawać, że ze mną wszystko w porządku, aby wieść o tym, jak bardzo mi go brakuje nie dotarła do Paula.
   Niestety dla mnie, byłem człowiekiem bardzo honorowym, który swój wizerunek musiał pielęgnować i podtrzymywać za wszelką cenę, w tym celu używając najrozmaitszych środków. Z tego też powodu, bardzo źle szło mi okazywanie jakiegokolwiek rodzaju słabości, co czasami okazywało się mniej, bądź bardziej fatalne w skutkach. Myśl jednak, o tym, że powinienem działać dla swego długoterminowego dobra, zawsze odchodziła na dalszy plan w sytuacjach, wymagających podjęcia impulsywnej decyzji. Tak też stało się i tym razem, w przeciągu sekund zdecydowałem, usiłując błyskawicznie zamaskować absolutny bałagan, który zapanował przez te kilka dni, wpuścić Meredith do środka i zafundować jej najokazalszy pokaz kunsztu aktorskiego, na jaki było mnie stać w owym momencie. 
   Zatrzaskując za sobą drzwi od sypialni, w której piętrzyły się stosy ubrań i góry brudnych naczyń przeszedłem szybkim krokiem korytarzem, każdy niepotrzebny obiekt znajdujący się na podłodze rzucając do szafy. Otworzyłem drzwi, aby ujrzeć względnie atrakcyjną kobietę, zbliżoną do mnie wiekiem i wzrostem.
- Ooo Richard, jak dobrze cię znów widzieć- powiedziała z lekko sztucznym uśmiechem malującym się na jej twarzy, po czym delikatnie uścisnęła mnie na przywitanie. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, uśmiechnąłem się równie sztucznie jak ona, wtedy zaczęła kontynuować swoją wypowiedz. - Co tam u ciebie? Pobladłeś, zesmutniałeś, wszystko w porządku?- Nie zdjąwszy butów zaczęła rozglądać się po domu, stąpając z wolna w stronę kuchni.- Slyszałam, - mówiła, wciąż tym samym tonem- że Paul wyjechał do Ameryki. Domyślam się, że wiesz wszystko, biedny Carlos, musiał to być doprawdy czcigodny człowiek, który z pewnością nie zasłużył na to, co podarował mu los...- powiedziała, już zmienionym, smutniejszym, wciąż sztucznym tonem, po czym westchnęła. Wpatrywałem się w nią wręcz zafascynowany i zdziwiony prędkością, oraz spójnością jej monologu, toteż byłem zbyt zajęty i nim zdążyłem się odezwać, poczęła kontynuować swą wypowiedz, znów tym samym, lekko sztucznym tonem. - Na szczęście, los nie jest równie okrutny dla reszty z nas, nieprawdasz, Richard? Szalenie ważnym jest dostrzegać to i potrafić korzystać z tego, co zdaje się być gwarantowanym, a, że nim nie było, orientujemy się dopiero, gdy tego zabraknie.- Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem z uśmiechem na twarzy. Pokiwałem po chwili wolno głową i powiedziałem:
- Do prawdy,- odetchnąłem- mówi Pani samą prawdę. Tymczasem, może napije się Pani czegoś?- Na co uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
- Oj, jak dobrze, że pytasz, już miałam sama prosić, a to
przecież nie wypada- zaśmiała się delikatnie, lecz wciąż sztucznie. Mówiąc to usiadła na krześle w kuchni, w której cudem panował względny ład, bądź chociaż była w stanie, który raczej nie zaalarmowałby nikogo o moim nienajlepszym samopoczuciu. Ponieważ i tak większość czasu spędzałem w łóżku, więc też nie miałem sposobności tam nabrudzić. - Polej mi kawy, jeśli masz.
„Niebo musiałoby się walić, jeśli miałbym jej nie mieć"- pomyślałem i zacząłem przygotowanie dwóch porcji napoju.
- Jadąc tutaj uznałam, że świetnym pomysłem będzie wyjście gdzieś, pogoda jest piękna, jesień z wolna się zaczyna, nie uważasz?- Powiedziała, patrząc przed siebie w pustą przestrzeń. Można byłoby pomyśleć, że rozkoszuje się myślą o nadchodzącej porze roku, ale jeśli ktoś znał ją lepiej, wiedział, że podobna osoba nie jest w stanie rozkoszować się niczym, z wyjątkiem niepowodzenia kogoś innego. Przynajmniej takie wrażenie sprawiała na mnie ta słabo znana mi kobieta, a, że z reguły staram się nie oceniać ludzi, nim zdążę się na nich poznać, postanowiłem przystanąć na propozycję.
- Właściwie, czemu nie- odpowiedziałem tonem sprawiającym wrażenie dość obojętnego, równocześnie nalewając kawę ze dzbanka do filiżanek. Szczerze mówiąc, nie czułem się jak gdybym miał wiele innych opcji, zważając na fakt, że kobieta i tak była już u mnie w domu, a izolacja którą systematycznie praktykowałem wcale mi nie pomagała.
- To bardzo dobrze, zadbałam naturalnie o towarzystwo, wiesz, aby nikt nas nie zobaczył i nie stwierdził, że się spotykamy- mówiąc to patrzyła się na mnie wzrokiem, w którym po dłuższej chwili dało się dostrzec kroplę pogardy, po czym zaśmiała się cicho, lecz niezręcznie. - Zaprosiłam Tilla.- Poczułem, jakby moje serce na moment przestało bić. Moje
oczy nie mogły oderwać się od jednego losowo obranego punktu na podłodze, powieki nie chciały się zamknąć, oczy zaczęły schnąć, a mózg zaczął tylko obmyślać plan. Plan ucieczki, plan jak nie wpaść w tą pułapkę, zbudowaną może przez Meredith, może przez Tilla, a kto wie może i samego Paula. Szybko dotarło do mnie jednak, że to Till musiał wpaść na ten nikczemny plan zwabienia mnie do siebie, po drodze wykorzystując niczego nie świadomą Meredith. Naturalnie, nie zgodziłby się on na wyjście ze mną, gdyby nie miał w tym interesu. Możliwe, że Meredith uznała, że komunikacja między nami jest tak dobra, że nie musi stanowić pośrednika, bo i tak sami to ustalimy. Kobieta siedząca przy stole była tak zajęta kontynuowaniem swej wypowiedzi, oraz z jakiegoś powodu mierzeniem wzrokiem szafek w mojej kuchni, że nie zauważyła niecodziennej rekacji, jaką wywołała u mnie ta pozornie niewinna wiadomość. - Uznałam, że będzie najlepiej jak tu przyjedzie, a na miasto udamy się wszyscy razem, powinien być za niedługo.- Kiedy to mówiła, brałem akurat łyk mojej kawy, a płyn ten zamiast zostać przeze mnie połknięty, sprawiał wrażenie zaklinowanego w moim gardle, jak gdyby ekspresowo zmienił stan skupienia na stały i zaczął mnie dusić. Zorientowałem się, że sytuacja z niewygodnej przemieniła się momentalnie na krytyczną, a zamiast obmyślania planu postępowania potrzebowała natychmiastowego działania.
- Przepraszam Cię, Meredith, ale muszę iść się przebrać i coś załatwić, wrócę za moment- powiedziałem tonem jak najlepiej udawanym, który jednak czułem, że zdradza prawdziwy stan w jaki wprowadziła mnie ta informacja i szybkim krokiem opuściłem pomieszczenie. Nie miałem planu działania, nawet tego sięgającego tak daleko w przyszłość, jak to, co zrobię za kilka sekund, ale wiedziałem jedno - muszę się wydostać.

paulchard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz