Cichym krokiem przedostałem się na balkon na górze, uznałem go za mało intuicyjne miejsce, ponieważ był naprawdę niewielkich rozmiarów, usytuowany również w sposób który sprawiał, że zauważenie go przez osobę postronną nie było takie proste. Przed wejściem na ów balkon zasłoniłem grube i ciężkie, beżowe firany, tak, abym był jeszcze bardziej niedostrzegalny ze środka domu.
Balkon znajdował się od boku domu, wyglądając na spokojną uliczkę przed nim w taki sposób, że osoba znajdująca się na balkonie mogła bez problemu zobaczyć co się na niej dzieje, lecz ona sama nie mogłaby zostać dostrzeżona przez przechodnia (których i tak w tej okolicy nie było), o ile nie skupiłby on na domu swojej uwagi.
Kucnąłem opierając się o ścianę i wyrwany z rzeczywistości odpaliłem papierosa. Po tak wielu dniach oddalenia od tego, co prawdziwe, gwałtowny powrót do normalnego funkcjonowania, a nawet konieczności wyprzedzenia faktów sprytem zdawał się odległy, niemożliwy, mimo, że wiedziałem, że i tak muszę to zrobić. W tym amoku, letargu rozważałem przez dłuższą chwilę dość poważnie wyjście przez ów balkon i pozostawienie Meredith samej jednocześnie uwalniając się od problemów. Mój umysł nie był w stanie funkcjonować na żadnej innej płaszczyźnie, a jedyne o czym myślałem to jak uniknąć katastrofy, która miała się niedługo wydarzyć. Z perspektywy czasu, pomysł ten musiał być idiotyczny, lecz wtedy nie dostrzegając tego wyglądałem przez balkon, aby oszacować wysokość i możliwość ewakuacji za jego pomocą. Kiedy tak trwałem wychylając się i myśląc, a na prawdę rozważając pustkę w mojej głowie i próbując do czegoś dojść usłyszałem dźwięk samochodu. Zamarłem, spojrzałem w lewo, w kierunku drogi, a kiedy tylko zdążyłem pomyśleć momentalnie powróciłem do pozycji kucającej, tym razem oparty o barierkę. Samochód szczęśliwie nie okazał się być Tilla, lecz o mało co nie będąc widziany wychodząc z domu balkonem zrozumiałem, że pomysł ten nigdy nie miał miejsca i prawa bytu w mojej głowie. Zebrałem się na tyle, na ile w owym stanie potrafiłem i zadecydowałem stanąć twarzą w twarz z sytuacją, a niewygodne towarzystwo opuścić dopiero w momencie, kiedy ono samo zdąży opuścić mój dom. Byłem przerażony na swój własny sposób, lecz szczęśliwy, że nie dałem do końca ponieść się moim idiotycznym ideom, wywołanym przez absolutny separatyzm od rzeczywistości w ostatnim czasie. Cicho otworzyłem drzwi, stanąłem spokojnie, zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech i odsunąłem zasłony jednocześnie otwierając oczy. Przed sobą zobaczyłem Paula. Mrugnąłem znów kilka razy szybko w szoku, a postać zdawała się pojawiać i znikać przy każdym kolejnym podniesieniu powiek oraz ich opuszczeniu, tylko po to, aby finalnie zniknąć. Opuściłem głowę kierując ją w lewą stronę, zasłonę z całego tego szoku trzymałem jeszcze w ręce. Moje oczy napełniły się łzami, kiedy zrozumiałem, że te chwilowe szczęście, a może spokój były bardzo pozorne i odeszły po chwili w niepamięć, a mój stan był nawet gorszy, niż ten, który odczuwałem przed ową wizytą.
POV: PAUL
Był dość ciepły jak na koniec września, niedzielny wieczór w Nowym Jorku. Po owej porze dnia i dniu tygodnia, można by spodziewać się zdecydowanie więcej osób korzystających z uroków miasta, niżeli ich zastałem będąc na swoim już rytualnym spacerze. Im więcej dni spędzałem w tym niecodziennym towarzystwie, tym bardziej zagubiony się czułem. Moje spacery, których ostatnimi czasy robiłem dość wiele, często kończyły się w jednym i tym samym miejscu, mianowicie na nowojorskim lotnisku. Było to przyjemne, miejsce to kłębiło się od masy ludzi, hałasów i bodźców, które lepiej niż cokolwiek innego pozwalały mi uciec od swoich własnych myśli i rozważań na temat moralności tego, co robiłem. Czasami, kiedy przychodziłem tam, jedyne o czym byłem w stanie myśleć to dzień, w którym przybędę tam nie tylko w ramach rozrywki, ale aby wrócić do mojej ojczyzny, do Niemiec, oraz do Richarda, o ile w ogóle będzie do kogo wracać. Wyjeżdżając zdawało mi się, że podejmuję dobrą, moralną i zrozumiałą decyzję, lecz zachowanie Reesha, które szybko popadło ze skrajności w skrajność mówiło co innego. Kiedy zaczynałem już o nim myśleć, nie mogłem uciec od tej letniej nocy, spaceru i wszystkiego co z nim przeżyłem, a, że wszystko było piękne, prędko musiałem przymusowo zmieniać temat swoich rozmyśleń, ponieważ stan, w jaki wprowadzało mnie owe rozmyślanie nie był najprzyjemniejszy. Jadąc tu, przewidywałem, że na ten moment będę już powoli wracał do Berlina i tego, co zmuszony byłem pozostawić z wielkim żalem, kiedym opuścił mój kraj. Tymczasem Carlos zdawał się czuć nie gorzej aniżeli w dniu, w którym pierwszy raz z nim rozmawiałem po tym, jak tu przyjechałem. Obiecałem sobie, że jeśli taki stan rzeczy się utrzyma, dni, które tu jeszcze spędzę staną się policzone.
Z drugiej strony, jakakolwiek rozmowa podjęta na ten temat z Carlosem, bądź jeszcze gorzej, z jego matką, byłaby skrajnie nie na miejscu. Sprawiło to, że byłem gotów, kiedy właściwy moment przyjdzie, opuścić go bez zapowiedzi, dokładnie w taki sam sposób jak tu się zjawiłem.
Każdego dnia czułem, że popełniam błąd, choć dokładnie nie potrafiłem nazwać czynności której wykonywanie powinienem zaprzestać. Czułem, że coś przelatuje mi koło nosa, lecz nie dość, że nie jestem w stanie tego za żadne skarby złapać, także nazwanie owego obiektu staje się niemożliwe. W takiej niepewności nasilającej się co dzień żyłem. Czułem jak moje życie toczy się obok mnie.
CZYTASZ
paulchard
FanfictionDwóch gitarzystów popularnego zespołu zakochuje się w sobie, lecz wszystko zdaje się być przeciwko ich wspólnemu szczęściu. Czy uda im się pokonać rozmaite przeszkody i żyć razem? !!! Książka nie powinna być wykorzystywana jako źródło informacji na...