17. On nie oddychał

50 2 0
                                    

- To od tej babki? - zapytałam Sophie kiedy drżącymi dłońmi, odłożyłam list na półkę obok. - Czekaj, tam coś jeszcze jest napisane! - wzięła ponownie kopertę do ręki i obróciła ją do góry nogami.

- Wyschnięta róża, oznaka miłości, która nigdy nie nadejdzie. - przeczytała na głos Sophie, a ja wypuściłam z płuc wstrzymane powietrze. - I jakieś liczby. 115 A.

Róża? Liczby? Co to ma wszystko znaczyć? Muszę to rozgryźć. Za bardzo mnie to ciekawi, żeby zostawić to tak po prostu. Nic z tego nie rozumiem. Nie wiem co Pani Karen chciała mi tym listem przekazać ani powiedzieć. Nie jestem dobrym detektywem a szczególnie w takich sprawach. Nigdy nie miałam z takimi rzeczami do czynienia a to ewidentnie nie jest normalne.

- Co to oznacza? To wszystko? - zapytała Sophie kierując się w stronę łóżka. Po jej minie było widać, że była również zdezorientowana co ja. Nie dziwię się jej, ponieważ nic z tego nie wiedziałam.

- Szczerze? Nie mam pojęcia. - usiedliśmy razem na łóżku a dziewczyna dokończyła moje włosy. Miałam je teraz proste, wyprostowane na prostownicy.

Ubrana byłam w niebieskie, szerokie spodnie z wysokim stanem oraz czarnym topem i brązową bejsbolówką. Pomalowałam tylko rzęsy i poprawiłam zalotką. Kiedy byłyśmy gotowe z Sophie, zabierając wszystkie potrzebne rzeczy, wyszłyśmy z domu. Przy okazji założyłam swoje czarne okulary przeciwsłoneczne. Pogoda w Prinston jest bardzo zmienna, dlatego dzisiaj akurat musiało przygrzać słońce.

- Witam moje suki! - zawołał Martin, gdy Sophie usiadła na miejscu pasażera, a ja okupował tylne siedzenie. Martin był ubrany jak zwykle w swoje ulubione czarne jeansy i tego samego koloru koszulkę. Idealnie na takie słońce.

- A co ty w takim dobrym humorze? - zapytałam z wyraźną odrazą w głosie. Fakt, nie miałam dobrego humoru bo musiałam jechać na ten przeklęty mecz. Ja dalej się zastanawiam co ja robię w drodze na boisko szkolne. Przy okazji zgarnęłam miętową gumę do żucia z tylnego schowka.

- A czemu ty brzmisz jak byś się miała zaraz porzygać? - zapytał Martin wyjeżdżając spod mojego domu. Może dlatego, że jadę w miejsce pełne ludzi!? Niewystarczający powód?

- Bo tak jest. Ona zwariowała. - odpowiedziała Sophie, przewracając oczami. - Coś się z nią stało, albo ktoś się stał. Marudziła mi jeszcze w jej pokoju, że ona nie wie czy ona tam chce jechać. Tymczasem ona w drodze na boisko...

- Musisz mi wypominać moje błędy życiowe? - fuknęłam w jej stronę. - Naprawdę, nie chcę mi się o tym gadać. Szczególnie teraz.

- Kochanie, to nie twoja wina, że Charlie Williams zawrócił ci w tej twojej popapranej główce. - był wyraźnie zadowolony ze swoich słów. W przeciwieństwie do mnie oczywiście. On sobie robi żarty a ja przechodzę wewnętrzne tortury słuchając tego. Najchętniej wróciłabym do domu i obejrzała kolejny odcinek Pamiętników Wampirów. Zrobiłabym sobie mój ulubiony makaron z ostrą przyprawą i wszystko by było dobrze. A tak? Muszę teraz iść do tego tłumu ludzi i oglądać sport w czystej postaci. A ja nie lubię sportu!

Uwierz, będzie fajnie...

Mówiłam już jak bardzo mnie irytujesz?

- Matt, czasem mam ochotę cię zabić, wywieść do lasu i posypać rany solą. - odpowiedziałam z pretensjami na co ten oburzył się teatralnie i położył rękę na klatce piersiowej.

- Też cię kocham, smarku. - jego białe zęby i usta rozciągające się w uśmiechu, odbiły mi się w lusterku.

Całą drogę przegadaliśmy na jakieś zboczone tematy, a ja dalej myślami krążyłam o dzisiejszej wizycie w domu opieki. No i jeszcze o tym dziwnym liście. Nie wiem co chciała mi pani Karen przekazać tym sposobem. Ale na pewno nie zostawię tego tak po prostu. Przeczytam go jeszcze raz, przeanalizuje i wyciągnę jakieś sensowne wnioski.

SunsetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz