Lunatyk czekał na listy od reszty swoich przyjaciół. Przychodziły tylko te z Grimmauld Place 12. Już ich nie otwierał. Odkładał je wszystkie na stercie w koszu. Lily napisała do niego jeden list i przysłała eliksiry wzmacniające, w końcu zbliżała się pełnia. James w liście pisał same głupoty, które i tak sprowadzały się do tego, żeby wreszcie odpisał Syriuszowi. Lupin nie potrzebował adwokata w postaci Pottera. Sam zajął się sprawą Blacka w bardzo prosty sposób. Po prostu mu nie odpisywał.
Chociaż rozważył słowa swojej matki. To nie tak, że nie posłuchał się jej. Wiedział, że miała sporo racji. Tylko nadal był zły na Syriusza i czuł, że to uczucie raczej szybko nie minie.
Zwłaszcza, że zbliżała się pełnia. Wtedy zawsze był bardziej zły. Znowu czuł tą niesamowitą złość. Kiedyś nie zamykała mu umysłu aż tak, kiedyś był w stanie ją kontrolować. Teraz, mimo tego że był blady, zmęczony i ledwo trzymał się na nogach, gniew dawał mu nadludzką siłę. Kilka dni przed pełnią w przypływie emocji kopnął z całej siły w kosz i zrobił w metalowym kuble wgniecenie. Rzucił też książką, którą dostał od Syriusza na święta, o ścianę tak mocno, że odpadła od niej okładka. Zupełnie nie potrafił się kontrolować.
Wiedział, że to wszystko sprowadzało się do jednego. Do ogromnego bólu, z jakim obudzi się po tamtej przeklętej nocy. Remus Lupin nie chciał, żeby bolało. Nie chciał rozrywać sobie ciała, nie chciał niszczyć wszystkiego wokół siebie, nie chciał tonąć w swoim bólu. Drżały mu ręce na myśl o gojących się ranach, na myśl o ojcu, który będzie musiał stosować masę zaklęć leczących, na myśl piekącego dyptamu, którym matka polewała jego pochlastane pazurami ciało. Był przerażony tym, że po całym roku pełni spędzonych ze swoimi przyjaciółmi, teraz będzie leżał sam. Skulony ze strachu w ciemnej piwnicy, w której zawsze go zamykali. Nagi, zakrwawiony i brudny. Czuł się tak paskudnie, tak obrzydliwie, tak żałośnie. Potrzebował kogoś, żeby spędził z nim ten straszny czas. Niczego bardziej się nie bał niż bólu i samotności.
Tak beznadziejnie się czuł, że w dzień pełni w ogóle nie wychodził z pokoju. Wszystkie blizny go piekły, jego wnętrzności coś jakby rozrywało od środka. Rzygał całą poprzednią noc, dławił się wymiocinami i łzami na zmianę. Płakał, bo nie mógł już tego wszystkiego znieść. Nawet nie czuł aż takiej złości na Syriusza. Tęsknił za Syriuszem. Ale teraz był zły na siebie za to, że tak bardzo do niego się przywiązał. W złości rozdrapał sobie ręce do krwi. Drapał i drapał i drapał i nie potrafił przestać. Dopóki nie poczuł bólu. Wtedy oderwał swoje poplamione krwią paznokcie i płakał dalej, dławił się łzami, czując wymiociny w nosie i w gardle. Był żałosny, ale nie potrafił przestać.
Przespał cały dzień, budził się tylko, kiedy matka pukała do pokoju albo kiedy ból był zbyt silny, by spokojnie spać. Czuł się tak paskudnie i tak bardzo się wstydził tego, jak się czuł, że chował się pod koc za każdym razem, kiedy matka przychodziła sprawdzić, jak u niego.
Słyszał delikatne dźwięki muzyki dobiegające z gramofonu w salonie. Słuchała pewnie którejś ze swoich ulubionych płyt. Pewnie tego nowego zespołu, który tak bardzo jej się podobał. Skupiał się jakoś na tej melodii i starał się opanować drgawki, targające jego ciałem. Po trzynastej przyszła po raz kolejny i nie potrafił już dłużej się chować. Okropnie chciało mu się pić, język miał suchy jak papier.
— Remus, kochanie — wyszeptała, przekraczając próg pokoju. — Przyniosłam ci wodę i obiad. Odsłonić ci zasłony?
Odgrodził się od świata zewnętrznego przez zasuwanie grubych zasłon przy oknach. Nie chciał widzieć światła wpadającego do pokoju, bo raziło jego, szczególnie wrażliwe w tym okresie, oczy. Nie chciał też jeść, bo wszystko, co jadalne, powodowało u niego odruch wymiotny. Miał wrażenie, że nawet na widok krwistego steka, odwróciłby głowę.
CZYTASZ
Where is my mind? || wolfstar
Fanfictionᴘᴀʀᴛ ᴏɴᴇ .・。.・゜✭・.・✫・゜・。. Yₒᵤᵣ ₕₑₐd wᵢₗₗ cₒₗₗₐₚₛₑ Bᵤₜ ₜₕₑᵣₑ'ₛ ₙₒₜₕᵢₙg ᵢₙ ᵢₜ ₐₙd yₒᵤ'ₗₗ ₐₛₖ yₒᵤᵣₛₑₗf Wₕₑᵣₑ ᵢₛ ₘy ₘᵢₙd? .・。.・゜✭・.・✫・゜・。. Remus Lupin zrobiłby wszystko, by cofnąć czas i nie poznać Syriusza Blacka. Bardziej od samotności nie cierpiał tę...