✯XXXII. złamane ręce, przyjaźń i kruche obietnice✯

84 9 7
                                    

Końcem września nadal nie zamienił z nim słowa. Zaczął za to rzucać zaklęcia wyciszające, żeby nie słuchać, jak Syriusz Black każdej nocy ryczał przez parę godzin z rzędu. Teraz już nie sprawiało mu to satysfakcji jak chwilę po ich kłótni. Teraz bolało go to tak bardzo, że często płakał razem z nim.

Z Syriuszem było naprawdę źle. Widział coraz więcej ran pojawiających się na jego ciele, takich, które chciał ukryć przed całym światem. Zwłaszcza przed Jamesem. Ale James też się w końcu dowiedział, urządził mu awanturę o to, że o niczym mu nie mówi i Syriusz płakał kolejną noc. Albo siedział na parapecie i palił cztery papierosy pod rząd, a Remus słyszał to wszystko i doskonale wiedział, że nadal gasił je na swojej ręce.

Rany Syriusza wyglądały paskudnie. Nawet dla Remusa, który widział już wiele niezbyt dobrze wyglądających ran. Oparzenia paprały się i ciekła z nich ropa, przybierały kolor zielonkawo-żółty i Remus doskonale wiedział, że bolały. Problem Blacka polegał na tym, że, za nic w świecie, nie chciał iść do skrzydła szpitalnego. Potter i Pettigrew namawiali go na to parę razy dziennie, a Lupin siedział i milczał. I może to właśnie dlatego nigdzie nie poszedł. Bo Remus Lupin milczał i nie wyglądał, jakby to, czy Syriusz pójdzie do szpitala czy nie, nie robiło mu żadnej różnicy. Może przez to miał wrażenie, że zasłużył.

Ale nawet Remus wiedział, że nie zasłużył. Nie potrafił się przekonać, że było inaczej. Nie powiedział mu tego. Siedział cicho i patrzył, jak Black zdejmował ze swoich rąk coraz paskudniejsze opatrunki. W pewnym momencie przestał się przypalać, po wielokrotnych prośbach Jamesa. Gasił teraz pety na parapecie. Nadal płakał. To się nie zmieniło.

W dniu, w którym mieli ogłosić, jakie były pierwsze mecze sezonu, James od rana chodził zestresowany. W końcu był kapitanem drużyny, nic nie interesowało go bardziej niż quidditch. No może poza Lily Evans.

Kiepski nastrój Pottera potęgował zwłaszcza fakt, że na pierwszej lekcji mieli eliksiry, które Rogacz wybrał, żeby chodzić na jak najwięcej zajęć z Evans. Sam z egzaminu dostał zadowalający, ale chyba wziął starego Slughorna na to, że miał ładny uśmiech i był najlepszym szukającym, jakiego Hogwart widział od stuleci, w wieku zaledwie szesnastu lat. Slughorn zawsze podziwiał zdolnych uczniów i szukał sobie znajomości. Dlatego Potter mógł uczęszczać na poziom owutemów nawet bez wystarczających ocen. Black się jakimś cudem dostał bez próby przekupstwa. Chyba miał powyżej oczekiwań z suma. Remus nie wiedział, nie zapytał go o to. Nie zapytał go o wiele rzeczy, o które zawsze pytał po wakacjach.

— James, stary, nie stresuj się tak — powiedział Peter, kiedy zbierali się na lekcje. — Jesteś świetnym kapitanem, w zeszłym roku wygraliśmy puchar.

— Tak, ale teraz z drużyny odszedł mi pałkarz i obrońca.

— Już wybrałeś nowych, McKinnon ci pomogła — stwierdził Glizdogon. Zupełnie nie miał pojęcia, czym James się tak stresował.

— Tak, ale skąd mam wiedzieć, że oni potrafią grać w meczu? Byli tylko na ćwiczeniach.

— Nie tylko ty umiesz grać w quidditcha, Potter — odparł Black, zapinając mankiety w swojej koszuli. Dopiero niedawno zaczął to robić, żeby nie było widać tego, co pokrywało jego przedramiona.

— Dzięki, stary. Od razu mi lepiej — mruknął James, przecierając szatą okulary. — Czym one są tak upaprane?

— Nie zalałeś ich przypadkiem piwem kremowym wczoraj wieczorem? — spytał Remus, patrząc na niego z rozbawieniem.

— A no tak. Chyba za dobrze mi weszło. Napiłbym się teraz piwa kremowego, żeby eliksiry mi lżej szły. One są okropne.

— Jakbyś się spił przed lekcjami, to nie chciałbym tego przeżyć — stwierdził Syriusz z uśmiechem.

Where is my mind? || wolfstarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz