Rozdział 36

60 14 4
                                    

Yoichi

Otworzyłem oczy. Kuliłem się w wannie z kapturem naciągniętym na głowę. Obok leżał nóż, którego nie wypuszczałem w nocy z rąk. Kiedy tylko go zobaczyłem, na nowo ogarnęła mnie panika.

Więc to wszystko nie był sen. Naprawdę zostałem sam.

Uniosłem się na łokciach, uważając na każdy swój ruch. Wcześniej nie zwracałem na to tak dużej uwagi, ale kiedy obok nie było Rena, Ayi, czy pozostałych, bałem się choćby za głośno oddychać.

Za oknem wschodziło słońce. Gwizdy ptaków nie cichły ani na moment. Ciekawe czy zdawały sobie sprawę z tego w jakim świecie teraz żyły. A może nie robiło im to zbytniej różnicy.

Przyjrzałem się drzwiom. Szafka, którą przysunąłem pod nie w nocy, stała nieruszona. Wyglądało na to, że nikt nie usiłował dostać się do środka.

Podciągnąłem się na rękach i usiadłem, przez co podeszwa mojego buta przejechała po dnie wanny, wydając głośny pisk. Kompletnie skamieniałem, wyczekując, aż z zewnątrz zacznie dobijać się do mnie tłum zarażonych. Zacząłem nasłuchiwać, ale jedyne co dotarło do moich uszu to dudnienie własnego serca.

Chwyciłem brzeg wanny i postawiłem na płytkach stopę ubraną w skarpetkę brudną od ziemi i trawy. Zsunąłem but z drugiej stopy i wziąłem go do ręki. Drugi leżał pewnie gdzieś na ulicy.

Promienie słońca wychylające się zza koron drzew padły na moją twarz, więc przymrużyłem oczy i podszedłem do okna.

Nad drzewami rozciągało się morze zabarwione przez wschodzące słońce. Ulica była pusta. Nie widziałem ani nagiego mężczyzny, który mnie wczoraj zaatakował, ani żadnego innego z potworów. Po kobiecie z kościoła też nie było śladu.

Przyjrzałem się domom. W środku nie widać było żadnych ruchów. Jedynie szyba jednego z nich była umazana krwią.

Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. Nikt nie wiedział gdzie jestem. Nie miał nawet pojęcia gdzie mógłby szukać. A to znaczyło, że musiałem sam wrócić do bezpiecznej strefy. Ale jak mógłbym poradzić sobie zupełnie sam? Do tej pory polegałem na pomocy Rena i reszty. Na tym, że są przy mnie. Jak miałem dać sobie radę bez nich?

Z rozmyśleń wyrwało mnie burczenie w brzuchu. Przystawiłem do niego dłonie i spojrzałem na drzwi zastawione szafką. Na dole na pewno było coś do jedzenia. Tylko czy wychodzenie z łazienki było dobrym pomysłem? Z drugiej strony, nie mogłem przecież siedzieć tam zamknięty przez wieki. Prędzej czy później musiałem wyjść. Tylko co jeżeli zarażeni ukrywali się gdzieś w domu? W nocy mogłem ich nie zauważyć. Ale przecież oni zauważyliby mnie i już dawno byłbym pożarty żywcem.

Nie nie nie.

Musiałem pojąć, że strach wmawia mi to wszystko. Musiałem zacząć trzeźwo myśleć. Nikogo tam nie było. A nawet jeśli, to za zamkniętymi drzwiami, tak jak w aptece. W innym razie już dawno dobijaliby się do drzwi łazienki. Narobiłem wczoraj tyle hałasu, że mieli do tego milion okazji.

Pochyliłem się nad szafką, przystawiając ucho do drzwi. Usłyszałem jedynie szum wiatru dostający się do domu przez któreś z okien. Nic poza tym.

Przez moment stałem nieruchomo. Dopiero ptak przelatujący za oknem wytrącił mnie z tej bezsensownej plątaniny myśli dziejącej się w mojej głowie. Nabrałem powietrza i wypuściłem go dopiero gdy chwyciłem szafkę. Podniosłem ją i przeniosłem pod wannę. Nadal cisza. Chwyciłem nóż i poszedłem do drzwi. Zacisnąłem palce na klamce i z walącym sercem wychyliłem głowę na korytarz.

Wszystkie drzwi były pootwierane na oścież. Nie było więc opcji, że w środku pokoi czaiły się potwory. Przynajmniej na piętrze.

Minąłem pokój należący do jakiegoś nastolatka. Na łóżku były porozrzucane podręczniki, a nad biurkiem wisiała gitara. Przy schodach znajdowała się sypialnia. Biała pościel była w większości miejsc poplamiona czerwienią. Zastanawiałem się co musiało się tam dziać.

Zszedłem na dół, mijając rozbite okno. Salon był kompletnie zdewastowany. Wyglądało to tak, jakby ktoś wcześniej się tam ze sobą szarpał. Kuchnia pozostała nienaruszona. Kiedy tylko zobaczyłem lodówkę, głód postanowił olać sprawdzanie reszty pomieszczeń. Odłożyłem nóż na blat i pociągnąłem rączkę białych drzwiczek. Lodówka była pełna. Pytanie ile z jej zawartości nadawało do zjedzenia. Wydostający się ze środka zapach, mówił mi, że niewiele. Wyciągnąłem wszystko co zdawało się nie być zepsute, ale po bliższym przyjrzeniu się każda z rzeczy była albo zgniła, albo spleśniała.

Przeszukałem szafki i szuflady. Tam na szczęście znalazłem w końcu coś co było zjadliwe. Rozłożyłem na stole w salonie pudełko płatków kukurydzianych, puszkę soku, paczkę chrupek i słoik marynowanej rzodkwi. Podniosłem z ziemi przewrócone krzesło i usiadłem przy stole. Bez zastanowienia zabrałem się za jedzenie. Pochłonąłem całą paczkę chrupek, zapijając ją dużymi łykami soku. Miałem już zamiar otworzyć płatki, ale się opamiętałem. Nie mogłem zjeść wszystkiego naraz.

Z najedzonym brzuchem łatwiej było mi zebrać myśli. Nieco się też uspokoiłem i upewniłem się, że pozostałe pokoje są puste.

Przesiedziałem na kanapie prawie dwie godziny, rysując w znalezionym zeszycie i obmyślając jakiś plan. Nawet jeśli zdecydowałbym się na to, żeby spróbować wrócić do bezpiecznej strefy, z taką ilością jedzenia i bez żadnej broni, nie miałem najmniejszych szans przeżyć na zewnątrz. Musiałem dobrze się do tego przygotować, choć na samą myśl o opuszczeniu domu robiło mi się niedobrze.

Zastanawiałem się co robi Ren i czy jest z nim już lepiej. Jeśli miałem przekonać samego siebie do ruszenia w drogę, to jedynie myśl o zobaczeniu go, motywowała mnie do tego, żeby wyjść na zewnątrz.

Ciekawe co stało się z lekarstwami, które wyniosłem z apteki. Miałem nadzieję, że Eiji i Gentaro poradzili sobie z resztą ludzi, którzy nas zaatakowali i że dodarli bezpiecznie do strefy.

Przyglądałem się ciemnemu ekranowi telewizora, aż w końcu postanowiłem, będąc przerażony swoją decyzją. Ale nie było co tego odwlekać.

Zbiorę wszystko czego potrzebuję i wyruszam.

Nowy rozdział wieczorem

Infekcja Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz