Gentaro
Cholera. Cholera. Cholera.
Dlaczego nie mogłem choć raz posłuchać Eijiego? Dlaczego ten palant musi mieć zawsze rację?? Jasna cholera, nie powinniśmy byli brać ze sobą Yoichiego do apteki. Kto wie co ci zasrańce z kościoła robią z ludźmi, których porywają.
Musieliśmy jak najszybciej się tam dostać.
- Jak długo będziemy jeszcze jechać? - zapytał Ren zajmujący tylne siedzenie.
Wyglądał jak kupa gówna. Twarz miał bladą, jakby zamierzał zaraz wykitować, a oczy podkrążone. Miałem wrażenie, że odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy, przybyło mu dwa razy więcej zmarszczek. Na dodatek przy każdym ostrzejszym zakręcie krzywił się z bólu. Nie wiem jak chciał poradzić sobie z umarlakami w takim stanie, ale facetowi najwidoczniej mocno zależało na tamtym dzieciaku.
- Już niedaleko. - zmieniłem bieg, wymijając porzucony samochód, w którym szamotała się kobieta z rozbitą czaszką.
Eiji siedzący obok mnie wpatrywał się w las zza okratowanych szyb wojskowego pojazdu. Nie odzywał się do mnie odkąd wyjechaliśmy.
Jego jasne włosy gdzieniegdzie kleiły się od krwi ludzi z kościoła, którzy nas zaatakowali. Wiecznie pogodne oczy, które każdemu potrafiły podarować odrobinę ciepła pośród tego rozgrywającego się na ulicach piekła, teraz w niczym nie przypominały Eijiego, którego znałem. Czyżby nie wierzył, że Yoichi nadal żyje?
Skupiłem się z powrotem na drodze.
Nie wiem nawet czy ja w to wierzyłem. Sam przecież byłem tego świadkiem. Kogo zabierali, ten już więcej nie wracał.
Jakby pieprzone truposze nam nie wystarczyły. Musieli znaleźć się jeszcze popaprańcy wykorzystujący koniec świata do realizowania swoich chorych wymysłów, o których w normalnym świecie mogli jedynie pomarzyć.
Jak mogłem być taki nieostrożny. Dobrze wiedziałem, że często się tam kręcą, a mimo to naciskałem na Eijiego, żebyśmy zabrali ze sobą Yoichiego.
Znów na niego popatrzyłem i mocniej ścisnąłem kierownicę.
Ostatnie czego chciałem to tego, żeby właśnie on mnie znienawidził.
Gdybyśmy wyjechali od razu, na pewno zdołalibyśmy ich jeszcze dogonić. Ale musieliśmy odbyć rozmowę z generałem, który twierdzi, że dzieciak jest już trupem, a to co zamierzamy to zwykłe samobójstwo. Cud, że się na to zgodził. Całe szczęście nie wspomnieliśmy mu o Renie, który jedzie z nami. Gdyby dowiedział się, że zabieramy kolejnego cywila, na pewno by nas powstrzymał. Za Yoichiego nie ponieśliśmy żadnych konsekwencji. Ale tylko dlatego, bo mamy zbyt mało żołnierzy, żeby mogli pozwalać sobie na jeszcze większą ich utratę. Liczy się każda para rąk, która będzie strzegła strefy przed wdarciem się do środka tych potworów.
Jak długo wszyscy mają zamiar siedzieć w tamtej klatce bez żadnego planu? Zapasy i amunicja w końcu się skończą. Prędzej czy później będziemy musieli opuścić tamto miejsce.
Z zamyślenia wyrwało mnie ciało leżące na poboczu drogi. Spojrzałem na nie, a następnie na Eijiego. Ten odwrócił głowę od okna, a kiedy jego oczy padły na przednią szybę, szeroko je otworzył.
- Gentaro, stój! - zawołał, więc natychmiast wcisnąłem hamulec.
Na drodze stała ciężarówka. Z przyczepy zwisały zwłoki mężczyzny. Drugi trup leżał na jezdni.
- Jasna cholera, czy to... - naliczyłem w środku jeszcze dwa inne ciała.
- To ich samochód. To oni zabrali Yoichiego. - powiedział Eiji.
CZYTASZ
Infekcja
Storie d'amoreKiedy siedemnastoletni Yoichi wraca ze szkoły, nagle wpada na niego nieznajomy mężczyzna, który okazuje się być bardzo oschły. Chłopak ucieka mając nadzieję, iż nigdy więcej już go nie spotka. Na następny dzień okazuje się jednak iż jest to nowy nau...