rozdział 20

1K 44 7
                                    


Stałam na pieprzonej sali niczym księżniczka, rozświetlonej przez pieprzone kryształowe żyrandole, wsłuchując się w kolejne pieprzone rozkazy mojej matki.

Nastał ten upragniony dzień, moje urodziny.

Po tym jak spędziłam wczorajszy dzień, wieczór, jak zwał tak zwał, wiedziałam na co się pisze następnego dnia.

Już od samego początku Teresa nie szczędziła sobie swoich ulubionych pochlebstw w moją stronę, a moje piękne kudły, również nie mogły przestać zyskiwać od niej kolejno stwarzanych epitetów. Jak ja za tym tęskniłam.

Sala a raczej ogromny przestronny budynek, był w odcieniach złota, srebra i innych w tym guście kolorów. Jak każdy kto znał moją matkę, widać było że nie szczędziła na tym wydarzeniu ani grosza. Wszędzie porozstawiane były stoły, krzesła czy choćby obrusy w odpowiednich kondygnacjach i ozdobieniach, bo tak już jej się uwidziało. Osobiście nie miałam tutaj żadnego wkładu, ba miałam siedzieć na dupie bo ta kobieta nie ufała mi, że zjawie się tu na czas. Albo w ogóle że się zjawie.

I słusznie.

Przekładałam w dłoniach telefon, co minute upewniając się ile jeszcze zostało mi do tej nieszczęsnej chwili. Goście powoli się schodzili, mimo że godzina była dość wczesna, a ja w duchu modliłam się aby w końcu któryś z MOICH gości się zjawił. Sukienkę oraz biżuterię wybrał mi nie kto inny jak kochana rodzicielka, może dlatego czarny materiał oblepiony szorstkimi kryształkami i niewygodną koronką wpijał mi się w każdym zwężeniu czy zaokrągleniu mego ciała. Wolałam nie upominać się o coś własnego, bo już w głowie dźwięczał mi jej komentarz, który bym tylko usłyszała.

Przytyłaś, to twoja wina. Niewdzięczna gowniara.

Mimo niezręczności i przymusu, witałam się z każdym z osobna. Czy to starsi przyjaciele rodziny, czy tez ktoś z rady miasta czy z pracy matki, każdy otrzymywał uścisk dłoni i równie mocny sztuczny uśmiech. Ten sam, który zawsze przyczepiałam na twarz gdy życie kładło mi kłody pod nogi.

Nie patrzyłam w stronę kącika z prezentami, miałam ich po dziurki w nosie, gdyż niegdyś tak świętowałam kazde młodsze imprezy urodzinowe. Co prawda był wtedy tata, dlatego wyglądało to inaczej, jednak zawsze całe miasto nienawidziło tego przeklętego dnia w listopadzie. Mama zawsze się chełpiła i wywyższała mnie, mimo ze wcale o tym nie marzyłam. Wolałam być cichą myszką, a i tak kończyłam jako gwiazdka, która świeciła sztucznym światłem.

— Bardzo miło, że się pan zjawił, Panie Chapman. — uścisnęłam dłoń dyrektora, próbując zignorować pretensjonalne spojrzenie jego towarzyszki. — Panią również.

— Oj daj spokój, Rosie jest starsza od ciebie zaledwie o pięć lat. — poklepał mnie po ramieniu. — Na pewno złapiecie wspólny język, w końcu widzę, że stoły ustawiono z podziałem wiekowym.

To była prawda. Teresa zadbała, żeby to ona troszczyła się o starszych by nie narobić jej problemu, natomiast ja miałam zabawiać nie tylko własnych rówieśników ale i tych, którzy byli nieco starsi ode mnie ale młodsi od sympatyków matki.

— Jakbym wiedział, że masz coś takiego w szafie to już dawno wyszlibyśmy na randkę. — Benedict ukłonił się w geście iście królewskim a następnie cmoknął mnie szybko w policzek.

— Słodki jak zawsze, gdzie Constance?

— Ze swoim lovelasem obściskuje się w samochodzie, ale Judith i Alec już są. — pokazał palcem jak wspomniana dwójka stoi w kolejce do mnie.

Wcale nie czułam się przyjemnie. Było mi głupio na samą myśl ile jeszcze uprzejmości będę musiała wymienić, żeby w końcu zasiąść do stołu.

Overrated loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz