XIV. Rozjaśnimy niebo jasnym blaskiem

98 14 48
                                    


Ta niecała godzina magicznie przekształciła się w dwie. Choć zdecydowanie spóźniliśmy się na otwarcie gali, to nie straszne nam były wielkie wejścia. Moi dziadkowie stanowili fundament tego wydarzenia, będąc jednymi z jego głównych darczyńców. Ich pojawienie się wzbudziło jedynie głośne oklaski w szpitalnej sali wykładowej, której aktualnie było daleko do takowej formy. Tradycyjnie odbywały się tu lektoraty, większe wystąpienia lekarzy, comiesięczne spotkania zarządu i personelu, ale każdego roku, w jeden z majowych wieczorów, salę wypełniało mnóstwo darczyńców i sponsorów. Rozkładane krzesła zastępowały ich eleganckie wersje wraz z okrągłymi stołami. Scenę, a także całą salę przyozdabiały piękne, choć w moim mniemaniu zbędne, wiązanki kwiatowe. Uważałam, że te pieniądze powinno zainwestować się w główny cel tych bali, czyli leczenie chorujących dzieci, a nie w jego ekstrawagancki wystrój.

Rozglądając się po sali dostrzegłam dziadków Isaaca, siedzących w rogu sceny, a także parę innych ważnych osób z zarządu miasta i szpitala. Pewien mężczyzna przykuł moją szczególną uwagę. Znałam wszystkich lekarzy, pielęgniarzy i resztę personelu tej placówki, a jako że nasze miasto było małe, nie miałam także problemu ze skojarzeniem jego ważnych twarzy. Tego faceta jednak nie znałam. Był nowy i bardzo przystojny. Zaczynałam wierzyć w teorię Isaaca, że w tym szpitalu zatrudniają na podstawie wyglądu, idącego w parze z intelektem i sprawnymi dłońmi.

– Na mój widok też się tak ślinisz? – usłyszałam głos Neala tuż przy swoim uchu. Miałam ochotę uciec, gdzie pieprz rośnie. Czemu musiał przychodzić w miejsca, w których przebywa moja rodzina?!

– Idź stąd, Mooney – warknęłam, nie odrywając wzroku od sceny, na której przemawiał burmistrz. W duchu błagałam, by chłopak nie miał na sobie jednak tego przeklętego garnituru, bo naprawdę przyklękłabym z wrażenia na środku zasranej auli wypełnionej ważnymi ludźmi. Przyznawałam się do tego otwarcie i bez bicia, miałam potężną słabość do mężczyzn w garniturach i koszulach. Szczególnie w koszulach. Szczególnie w tych czarnych. Gorąco zrobiło mi się na samą myśl o tym, że Neal mógł mieć na sobie którąś z tych rzeczy.

– Wstydzisz się mnie? – mruknął, muskając ustami płatek mojego ucha. Prawie się przeżegnałam, czując uginające się pode mną kolana. – Wiesz, że kiedyś i tak mnie poznają? Może i przenoszę się niedługo, ale z twojego życia na razie nigdzie się nie wybieram.

– Przenosisz się?

To było jedyne, co w tamtym momencie mogłam wychwycić z jego wypowiedzi. Natychmiast odwróciłam się, spoglądając chłopakowi w oczy. Na jego twarzy początkowo gościł cwaniacki uśmiech, ale gdy zadałam to pytanie, spoważniał.

– Na dniach.

– Czemu? Przecież sala Louisa jest dobrze przysposobiona, jest dużo miejsca, piękny widok za oknem. Nawet...

– Noemi, ale nie ten oddział.

Zamknęłam się na dobre po tych słowach. Nie wiedziałam, co mogłabym odpowiedzieć. Patrzyłam na chłopaka, który z flirtującego zawadiaki, zmarkotniał do posępnego dzieciaka bez krzty energii. Miałam ochotę spytać jaki oddział, ale nim otworzyłam usta, dotarł do mnie głos Isaaca.

– Roszpunko, ma kochana! Spuść swe włosy, bym nie czołgał się na kolanach.

Odwróciłam się przestraszona w stronę przyjaciela, momentalnie podejmując decyzję, by przedstawić mu Neala, ale gdy spojrzałam z powrotem w miejsce, w którym stał Mooney, zastałam pustkę i oddalającą się w tłumie czuprynę. Westchnęłam ciężko. A miałam mieć to z głowy.

– Poetą na pewno nie zostaniesz, Young – mruknęłam niemrawo, na co chłopak rzucił mi zdziwione spojrzenie.

– Coś ty taka nijaka?

Niebo ponad Nami | Dylogia Nocnego Nieba #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz