Rozdział XXXIX „Czekolada"

411 30 47
                                    


HEJJJJ WITAM PONOWNIE.

tak cię cieszę, że w końcu mam czas i mogę zając się pisaniem.

a tak btw małe ostrzeżenie zanim zaczniecie czytać.

jak nie chcecie mieć jeszcze wyższych standardów wobec meżczyzn to lepiej nie czytajcie... bo pamiętajcie ze takie rzeczy tylko w ksiązkach.. niestety

No ale i tak miłego hah

love you all pamiętajcie ze jestem mega wdzieczna każdemu czytelnikowi

***

Austin, Teksas.

Charlie.

Tak bardzo się o nią martwiłem. Przez ostatnie dni w mojej głowie była tylko i wyłącznie ona.

Zastanawiałem się czy dobrze się czuje, czy da radę to wszystko udźwignąć. Wiem, że jest silna. W zasadzie najsilniejsza. Fizycznie jak i psychicznie nie znam drugiej takiej kobiety jak ona.

Jest wyjątkowa pod każdym możliwym względem.

Tak bardzo chciałbym zabrać od niej cały ten ból.

Aby nie musiała się męczyć, aby nie musiała dłużej cierpieć... Jej serce skrywa w sobie tyle dobroci. Dobroci, na którą ludzie nie zasłużyli. Dlatego tak bardzo chowa się pod maską obojętnej i niewzruszonej osoby. Nie chce pokazać ludziom swojego prawdziwego oblicza bo dobrze wie jak to się skończy...

Martwię się o nią, a sam mogę zranić ją jeszcze bardziej niż inni..

Są dwie opcje.

Albo załatwiam sprawę w pojedynkę i Layla o niczym się nie dowie bo ten frajer zginie zanim ona go znajdzie.

Opcja druga.. o wiele trudniejsza..- mówię jej całą prawdę z nadzieją, że zabije mnie szybko bez strasznych tortur, na które swoją drogą zasłużyłem.

Nie wiem co lepsze... nie chce jej oszukiwać. Ale nie chce widzieć jak patrzy na mnie z rozczarowaniem. Nie chce patrzeć jak po jej oliwkowej skórze spływają łzy...

Łzy z mojego powodu.

Chcę ją uszczęśliwiać nie dołować...

Gdyby tylko wiedziała jak bardzo mi na niej zależy.. gdyby ona też coś do mnie czuła. Chociaż trochę..

Siedziałem na łóżku myśląc o jej głośnym śmiechu i zmarszczonym nosie Gdy się ze mną kłóci Gdy nagle mój telefon zawibrował.

W chwili gdy na wyświetlaczu ujrzałem imię Layli moje serce od razu zaczęło bić szybciej.

-Charlie?- powiedziała lekko zachrypniętym głosem. –Możesz przyjść do mnie proszę?- szepnęła łagodnie ale te pięć słów wystarczyło abym domyślił się, że coś jest nie tak. Nie przyzna tego na głos.... Nie powie, że mnie potrzebuje. Ale to nic. I tak będę. Zawsze. Na jej każde zawołanie. Nie musi mi dziękować, nie musi wiele mówić. Wystarczy mi to, że odważyła się zadzwonić.

-Już do ciebie idę- rozłączyłem się i zacząłem w pośpiechu zakładać buty.

-A ty co tak wystrzeliłeś jak z procy?- Declan obrócił się na fotelu i posłał mi jeden z tych typowych, aroganckich uśmieszków.- Niech zgadnę..- zamyślił się i przyłożył palec do brody.- Czyżby panna Vasquez do ciebie wydzwaniała?- nie przestawał się szczerzyć.

-Yyy- podrapałem się nerwowym ruchem po głowie- Nie. Znaczy tak. W sensie- czemu dostaje duszności. Czemu do chuja nie umiem się wysłowić jeśli chodzi o tą przeklętą sadystkę.

Living a lieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz