Obudziła się po kilku dniach.
Pomogli jej sąsiedzi i proboszcz pobliskiej parafii.
Gdy ona leżała nieprzytomna, pan Działosz został w tym czasie pochowany na cmentarzu w zbiorowej mogile wraz z wieloma innymi nieszczęśnikami, którym szczęście nie dopisało. Stojąc nad grobem ukochanego, ściskała stary kieszonkowy zegarek, jedyne, co jej po nim pozostało i uświadomiła sobie, że została zupełnie sama. Sama jak palec. Zdana na łaskę i niełaskę obcych ludzi.
Nie mogła sobie pozwolić na opłakiwanie Krzysztofa. Żałoba i płacz były luksusem, na który nie było jej stać.
Znikąd nie mogła oczekiwać pomocy. Dziecko za parę tygodni przybędzie na świat, a ona nie ma nawet na chleb. Czynsz za pokój był opłacony z góry do końca miesiąca, więc, jaki by on nie był, to dach nad głową jeszcze miała. Ale co potem?
Pamiątkowy zegarek zniknął w kieszeni właściciela lombardu, podobnie jak obrączka ślubna i pierścionek z perłą po babce. Ten skromny klejnot chciała zachować dla córki, tak jak ona otrzymała go od swojej matki a matka od babki. Dostała za nie marne grosze, ale to powinno wystarczyć na powrót do rodzinnego domu. Brat jej z pewnością pomoże. Musi! Przecież był jej to winien.
⸙⸙⸙
Tej nocy Bartosz nie mógł zasnąć. Deszcz padał już od kilku dni nieprzerwanie. Siedział w gabinecie i przeglądał stare umowy. To go uspokajało i pomagało opanować natłok myśli. Kawa w filiżance dawno wystygła.
Minął już niemal rok od ucieczki Flory. Mimo usilnych starań i wciąż trwających poszukiwań nie udało się jej odnaleźć, chociaż co jakiś czas docierały do niego wieści, że ktoś ją gdzieś widział. Już dawno stracił nadzieję, że ją jeszcze zobaczy.
Rozległo się pukanie do drzwi. Skołowana gospodyni weszła do środka i oznajmiła, że gość czeka na dole. Nie chciała powiedzieć, kto. Bartosz, wyrzekając na głupotę ludzką, zszedł na dół na spotkanie z nieproszonym gościem.
Stała w drzwiach, w przemoczonych łachmanach.
Flora. Wróciła do domu.
W pierwszej chwili jej nie poznał. To jest jego żona? Ta brzemienna żebraczka? Poszarzała wychudła twarz, pałające gorączką oczy. Włosy, które kiedyś lśniły jak złoto, teraz brudne i mokre oblepiały zapadłe policzki i kościste ramiona.
Kolasa od razu kazał wezwać doktora. Służący przenieśli ją do sypialni, bo było pewne, że o własnych siłach tam nie dojdzie. Rodzina Kolasów zebrała się w gabinecie, by się naradzić. Jak można się było spodziewać, jego dzieci kategorycznie sprzeciwiły się jej obecności pod swoim dachem. Jakim prawem ona tu przyszła?! I to jeszcze z bękartem w brzuchu! Precz stąd! Rozpustnica, bezwstydna lafirynda! Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy, niech ma za swoje!
Kolejny raz przekonał się, że jego dzieci nie mają w sobie ani odrobiny ludzkich odruchów. To bolało. Czyżby zawiódł jako ojciec i człowiek? Gdzie popełnił błąd?
Rozumiał jednak ich powody. Flora swoją ucieczką naraziła ich wszystkich na wstyd i hańbę. Miasto aż huczało od plotek i domysłów nie z tej ziemi. A teraz wróciła jakby nigdy nic?
Do gabinetu wszedł miejscowy doktor i ze smutkiem oznajmił, że pani Flora jest ciężko chora. Diagnoza brzmiała jak wyrok: tyfus. Jej wykończone do granic możliwości ciało mogło nie podołać wyzwaniu, jakim jest wydanie na świat nowego życia, nie mówiąc już o leczeniu. To prawdziwy cud, że zdołała tutaj dotrzeć.
Bartosz zapłacił mu sowicie i poprosił o dyskrecję, sam zaś udał się do sypialni żony. Już przebrana w czystą koszulę nocną, leżała pod pierzyną i oddychała z wyraźnym trudem. Gdy wchodził, nawet na niego nie spojrzała.
CZYTASZ
W głębi lasu (Zawieszone Na Czas Nieokreślony)
FantasíaW upalne czerwcowe popołudnie do domku Babki Ondraszowej przybywa delegacja z sąsiedniej wsi. Sprawa jest poważna, pogmatwana oraz niezwykle delikatna. Chodzi o honor dziewczyny i los jej nienarodzonego dziecka. I dożynkowy turniej karciany. Ciężki...