Rozdział Trzeci

36 5 0
                                    

Siedzę przy biurku. Książę siedzi naprzeciwko mnie. Przygląda mi się uważnie. Milczy. Nie mam odwagi zapytać go po co mnie tu zaciągnął. Daję mu się obserwować, a sama oglądam poharatane biurko. Musiał naprawdę się złościć, bo widać na nim głębokie ślady po nożach, kilka rys po ołówkach i piórach z kałamarzem, i mniejsze rysy pewnie też od lekkich pociągnięć mieczem czy sztyletem.

- Długo tak wytrzymasz? - Pyta przerywając milczenie.
- Co ma książę na myśli? - Spoglądam na niego nieśmiało. Jego twarz ma bardzo poważny wyraz, a czerwonawe włosy przestały falować od podmuchów sukni balowych.
- Bez krwi. - Nie porusza się. Wygląda jak skała i tylko lekko otwiera usta wypowiadając każde zdanie.
- Długo. - Znów spuszczam wzrok.
- Tak więc mamy czas. - Lekko podnosi kąciki ust. - Ile to znaczy „długo"?
- Sama nie wiem... dwa dni? - Nadal zjadam biurko wzrokiem. - Może trzy...
- Tyle czasu niestety nie mamy. - Nadal się uśmiecha. - Muszę przyznać, że spodziewałem się odpowiedzi dwie godziny lub cztery, ale myliłem się. Zaskoczyłaś mnie.
- Czy to takie dziwne?
- Myślę, że tak. Wątpię, że to normalne, a co nie jest normalne, jest dziwne.

Znów milczymy. Książę co chwila zmienia wyraz twarzy. To się uśmiecha, to poważnieje. Ja siedzę i nadal obserwuję biurko. Nie wiem na co czekamy, ale odnoszę wrażenie, że na nic. „Mamy czas", a może wcale nie?

- Co widzisz w tym biurku, hę? - Znów słyszę głos syna władcy.
- Tylko rysy. - Stwierdzam, ale nie podnoszę wzroku.
- Myślisz, że to biurko cierpi? - Pyta naiwnie. - Myślisz, że przeżywa każdą z tych rys?
- Nie. - Dotykam drewna. - Jest przecież martwe. Jeśli coś jest martwe, nie doświadcza bólu.
- Ja sądzę, że cierpi. - Jorh spogląda na stół. - Kiedy wbijam w to drewno nóż, ono lekko musi się rozsunąć. Tak więc cierpienie tego biurka to powiększanie się niezależnie od woli.
- Do czego jestem potrzebna? - Podnoszę wzrok. - Na co ja jestem potrzebna księciu?
- Myślałem, że nie zapytasz. - Uśmiecha się. - Tak więc dobrze, odpowiem Ci. Zamach był moją zasługą.

Zamieram w bezruchu. Książę miał zamiar zabić własnego ojca? Ale po co? Czy ta osoba na belach pod dachem to jego człowiek? A może to ten sam chłopak, który chciał mnie zabić?

- Przewidziałem, że jedna z osób na balu spostrzeże zamachowca i postanowi uniemożliwić morderstwo. - Kontynuuje. - Tą osobą byłaś Ty.
- Ale po co? - Nic już nie rozumiem. Czy w końcu chciał kogoś zabić, czy nie?
- Po to, aby ta osoba trafiła w moje ręce. - Opiera się na łokciach. - I teraz mogę mieć do takiej zaufanej osoby prośbę.
- Skąd książę wie, że można mi ufać? - Krzywię się. - W każdej chwili mogę rzucić się na kogoś i go zabić czy zamienić w krwiożercze stworzenie. To takiej osoby potrzeba?
- Dobrze wiem, że nie masz zamiaru tego robić. - Wstaje od stołu i podchodzi do okna. - Po co niby miałabyś mnie zawodzić?
- Z przyjemności. - Stwierdzam. - To przecież robią zdrajcy: karmią się przyjemnością ze zdrady.
- Być może. - Odwraca się w moim kierunku. - Wydaje mi się jednak, iż nie jesteś zdolna do czegoś takiego. Któż by bowiem poświęcał się dla życia innych, gdyby nie miał dobrych zamiarów?
- Nie wiem, Panie. - Wzruszam ramionami i opuszczam głowę. - Mimo wszystko jestem bardziej niebezpieczna niż godna zaufania...
- Nie zgadzam się z tym. - Zatrzymuje się i wbija we mnie spojrzenie. - Większość wampirów nie wytrzyma doby bez krwi, ale Ty jesteś inna. Dlaczego więc miałbym nie dokarmiać moich ludzi?
- Nic nie rozumiem.
- Nie zawsze wszystko rozumiemy na pierwszy rzut oka. - Zauważa. - Zastanów się nad tym, a tym czasem ja wręczam Ci to, jako prezent.

Książę Jorh odpina pas z długim sztyletem ze złotą rączką. Wygląda na zupełnie nowy i przeznaczony na podarunek. Ta rączka kończy się rubinami. Na ostrze jest założony pokrowiec z czarnej skóry, z której jest również wykonany owy pas. Nie widzę ostrza.

- To dla mnie? - Przyglądam się dłoni księcia trzymającego przedmiot. - Dlaczego mam to przyjąć?
- Możesz to uznać za dobrowolny podarunek lub za królewski rozkaz. - Jorh uśmiecha się lekko. - Wolałbym jednak nie zmuszać Cię do przyjęcia go.
- Jest z żelaza? - Pytam, ale orientuję się, że nie powinnam. Jeżeli dostaję prezent od księcia elfów, to wcale nie wypada mi pytać czy to ostrze może go zabić.
- Myślę, że dowiesz się w swoim czasie. - Bierze moją dłoń i kładzie na niej podarunek. - Mogę Ci zagwarantować, iż nie jest niebezpieczny dla Twojej rasy.
- Dziękuję Panie. - Oglądam uważnie broń.
- Myślę, że Twój ojciec nie ucieszy się na widok tego co zabierzesz ode mnie. Zawiąż go pod suknią lub włóż do cholewy buta.
- Dobrze. - Upycham narzędzie do buta.
- A teraz zgodnie z obietnicą, odprowadzę Cię do rodziny.
- Dobrze książę.

•••

Bal królewski skończył się o szóstej nad ranem. Jestem wykończona zdarzeniami tej nocy, jak i niezręczną i cichą drogą do naszego dworku. Jednak na tym się nie skończyło.

Od razu po powrocie do domu zostaję zaproszona do biura Hriven'a. Szykuje się poważna rozmowa, a ja dałabym wszystko, by jej uniknąć.

Hriven rozsiada się w fotelu w rogu pomieszczenia. Podpiera się ręką o czoło. Mi karze stać przed sobą bez ruchu. Myśli.

- Dlaczego ja muszę użerać się z tak niewdzięcznym dzieckiem? - Mówi próbując wzbudzić we mnie poczucie winy. - Czemu akurat mnie tak ukarano?
- Nie wiem ojcze. - Patrzę mu prosto w twarz. Nie unikam kontaktu wzrokowego, gdyż oberwie mi się za lekceważenie go.
- Też tego nie rozumiem. Czym ja sobie zawiniłem? - Marszczy brwi. - Dlaczego musisz być taka nieokrzesana i denerwująca?
- Nie wiem ojcze.
- Ah, nie wiesz. - Podnosi wzrok. - A czy Ty cokolwiek wiesz?
- Możliwe.
- Możliwe... - Uśmiecha się. - Czyli nawet nie wiesz czy coś wiesz? Ależ jesteś głupia.
- Nie chciałam zrobić Ci problemu. - Mam wrażenie, że lekko drga mi głos.
- Lecz zrobiłaś go. - Markotnieje. - Jaką karę mam Ci dać? Może masz jakąś propozycje?
- Uszyję nowy garnitur dla króla Gabriel'a. - Proponuję licząc na lekką karę.
- Dobry pomysł, lecz skąd będziesz wiedziała jakie mają być jego wymiary?
- Zapytam nadwornej krawcowej.
- Dobrze. Daję Ci trzy pełne doby, 72 godziny i ani minuty dłużej!
- Przepraszam ojcze.

Wychodzę z pomieszczenia i kieruję się w stronę mojej komnaty.
- Podrywaczko wredna! - Słyszę Aroel. - Zabrałaś mi księcia! Jeszcze tego pożałujesz!
Nie odpowiadam. Brnę nadal przed siebie i nie czekam na jej kolejne złe słowa. Zamykam drzwi i wyjmuję z buta sztylet.

Oglądam rączkę. Musi być bardzo kosztowna i nawet nie wyobrażam sobie jaki drogi był materiał, z którego została wykonana.

Wyciągam ostrze z pokrowca. Po za mieczykiem z pochwy wylatuje mała, poskładana karteczka. Podnoszę ją z podłogi i otwieram.

„Ostrze sztyletu zostało wykonane z wszystkich surowców jakie mogą zabijać w tym świecie, po za drewnem. Jest to mieszanka m.in. żelaza, złota, srebra i wielu więcej.
Jeżeli jesteś zainteresowana pracą dla mnie i jeżeli przemyślałaś wszystko, przyjdź jutro do pałacu Mafilon, a nie pożałujesz. Pamiętaj, aby nikt nie dowiedział się o Twoim zniknięciu.
Jego Wysokość
Książę Jorh"

Ciekawe. Czy książę naprawdę liczy na moją obecność w pałacu i na to, iż zgodzę się dołączyć do jego drużyny?

Oglądam ostrze. Czy naprawdę ten nożyk jest w stanie zabić każdy rodzaj stworzeń? Byłoby cudownie...
Zadbam o to, aby nikt nie zauważył mojego zniknięcia...

Garnitur sam się nie uszyje...

Beneath the MoonlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz