Rozdział Piętnasty

17 3 0
                                    

Gdy nadeszła 3.00 w nocy, prawie wszyscy byli już pod wpływem trunków. Jedynie ja i Zirh siedzieliśmy bardziej zajęci konwersacją, niż alkoholami. Zirh do teraz pił swoje białe wino, które nalał sobie przed przybyciem mnie i mego ojca do stołu, a ja zakończyłam na połowie kieliszka czerwonego wina.
Nawet Jorh wygląda na lekko odurzonego taką ilością używki. O najmłodszym księciu powiem tylko tyle: prawie nieprzytomny bełkocze coś do Dafry'ego.
Hriven nie jest zbyt mocno pijany. Jedyną oznaką jego stanu jest to, że właśnie opowiada o tym, że elfy muszą zacząć pić krew, bo przecież to napój Bogów.
Król Gabriel opisuje właśnie Harlier'owi swe ostatnie polowanie, a ten kiwa głową z uznaniem.
- Zastrzeliłem potężnego dzika! - Chwali się władca Mafilon'u. - Był tak olbrzymi, że zapewne nie zmieściłby się na naszym stole!
- Pewnie chciał przez to powiedzieć, że był raczej wielkości zająca. - Zirh zakrywa dłonią usta i mówi cicho. - Ale takiego BAAAARDZO wyrośniętego!
Tłumię śmiech.

Po naszej szczerej rozmowie wróciliśmy do tego wysokiego grona, by kontynuować „zabawę" z nimi. Puki co udaje nam się jedynie zabijać nudę poprzez naprawdę zabawne żarty Zirh'a i moje małe uwagi co do wypowiedzi gości.

Nagle ktoś staje wyprostowany na dywanie przed stołem.
Ta osoba ma na sobie bardzo „kwadratowe" spodnie od garnituru oraz białą lnianą koszulę zakończoną trójkątnym kołnierzykiem. Na szyi zawieszony ma ciężki złoty łańcuch, na palcach pierścienie, a w uszach sporych rozmiarów okrągłe kolczyki. Jego buty odbijają światło żyrandoli.
- Recher? - Mówię do siebie tak, by nikt nie usłyszał. Nikt poza gościem nie zwraca uwagi na moją zmieszaną minę. Recher mierzy mnie złotym spojrzeniem. Mruży lekko oczy, lecz ani myśli się uśmiechać. Jego mina jest bardzo poważna.
- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam w Waszej konwersacji, Królu Gabrielu, lecz chciałbym zamienić kilka słów z Pańskim synem, księciem Jorh'em. - Prosi ciężkim głosem. - Czy jest taka możliwość?
- Ależ oczywiście. - Król nakazuje synowi ręką, by ten poszedł do gościa.
Jorh jak gdyby zupełnie otrzeźwiał, kroczy w kierunku wilkołaka. Uśmiecha się do niego życzliwie, a następnie oboje odchodzą w tłum.

Nadal ciągnę moje spojrzenie za wysokim Recher'em znikającym w tłumie.
- A! - Słyszę konkluzję Zirh'a. - Znacie się!
- Spostrzegawcze. - Rzucam nadal wpatrzona w odchodzących, których właściwie już prawie nie widać.
- No wiem, przecież ja zawsze mam rację! - Zirh poprawia kołnierz surduta. - Zdziwiłbym się gdybym się pomylił, czyż nie? Ha ha!
- Co on tu robi... - Myślę na głos.
- Hm? - Król Balkratów patrzy na mnie niezrozumiale. - Cóż Cię tak dziwi? Przecież każdy może przyjść na bal!
Patrzę w jego purpurowo-różowe oczy.
- Recher raczej nie jest duszą towarzystwa, tak myślę...
- A ja myślę, że nie potrzebnie doszukujesz się szczegółów! - Zirh wypija resztkę wina pozostałą w krysztale. - HA! Nawet więcej! Może chcesz zabronić mu zabawy?
- Nie!
- No właśnie! Oto kolejny dowód, że zawsze mam rację!
- No dobrze, dobrze masz rację. - Wzdycham, kiwam głową.

***

Jeszcze tego dnia jestem zmuszona do odnalezienia reszty mojej rodziny w sali balowej. Hriven po zakończeniu posiedzenia władców usytuował się na ławce krzycząc na mnie, że jest zbyt pijany, by szukać żony.
Tak więc teraz chodzę po pałacu w poszukiwaniu Wendi, Aroel i Solhi'ego. Mijam miliony osób, lecz rodziny ani śladu.
- Ash! - Słyszę z oddali. - Ash! Jak dawno Cię nie widziałam!
Utti macha do mnie stojąc z Gordon'em zaraz przy ścianie. Obok nich siedzi Filip.
Podchodzę do niech powoli.
- Hejka! - Witam ich.
- Coś dawno z nami nie gadałaś. - Burczy do mnie Gordon. - Znalazłaś sobie nowych znajomych?
- Nie, skąd ten pomysł? - Mówię tak, by nie domyślili się niczego. Przecież oni nadal sądzą, że mam tylko ich.
- Nawet nie pisałaś do nas żadnego listu. - Dodaje Filip. - A może zapomniałaś?
- Nic z tych rzeczy, kochani! - Uśmiecham się. - Przecież już Wam mówiłam, że nasza przyjaźń przetrwa... wszystko.
- Yhym... - Gordon potakuje niechętnie.
Milczenie. Przerywa je po chwili Filip.
- Ashley? Wiesz, chciałem już dawno zapytać, ale nie było okazji... Może chciałabyś przejść się ze mną na łąkę? Na piknik?
Zupełnie zapomniałam, że Filip żywił do mnie jakieś uczucia. Zapomniałam również o tym, że ja miałam ich nigdy nie okazywać. Ja miałam zawsze inne marzenia... Kiedyś byłam przekonana, że jesteśmy dla siebie stworzeni, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli, lecz teraz, jestem prawie pewna, że jednak nie zostanę na końcu tej opowieści sama. Może jednak miłość jest też dla mnie?
- Ja... - Uciekam wzrokiem od jego krwistych oczu. - Chyba w najbliższym czasie nie dam rady... Wybacz...
- Nie, oczywiście, nie ma problemu. - Filip poprawia wąskie okulary. - Rozumiem jeśli nie masz ochoty...
- To nie tak! Po prostu...
- Dobra Ash, koniec tego. - Gordon marszczy czoło. - Wszyscy już rozumiemy, że masz nowych znajomych, a nawet nam o tym nie powiedziałaś. Ktoś z nich Ci się podoba, prawda?
- Nie, no co ty...
- Wybaczcie państwo, lecz chciałbym zamienić słowo z Waszą rozmówczynią, Ashley.
Nie no błagam! Czy on się musi pojawiać w najmniej odpowiednich momentach!?
- Oh, Panie! - Mam nadzieję, że Zirh zrozumie moje położenie. - W czym mogę pomóc?
- Huh? - Zirh patrzy na mnie podejrzliwie, lecz po chwili się uśmiecha. - Chciałbym tylko powiedzieć, aby zupełnie nieznajoma mi panienka podeszła do mnie za chwilę. Czekam z niecierpliwością.
- Dobrze. - Dygam z lekkim podenerwowaniem.

Beneath the MoonlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz