Rozdział Szesnasty

13 3 0
                                    

Nad wodospad dochodzę niedługo potem.

Zostawiłam Lafi'ego i Fecher'a samych, gdy tylko zauważyłam, że muszą już wracać do pracy. Oczywiście Fecher z ogromną chęcią oglądałby nadal obrazki w książce mentora, lecz sądzę, iż jego powrót do domu nie brzmi dla niego najgorzej.

Wychodzę z gęstych zarośli, by ujrzeć skalisty brzeg jeziorka, z którego wypływa dolny wodospad. Kamienie różnej wielkości i koloru otaczają wodę. Do jeziorka, ze wzgórza, wpada mniejszy wodospadzik. Wygląda on jak firana stworzona z łez olbrzymów. Obok górnego wodospadu znajduje się spora polana zarośnięta dzikimi kwiatami. Rosną też tam dwa pożółkłe kasztany, sporych rozmiarów. Rzucają cień zachodzącego słońca na stado jeleni, pasące się nieopodal. Miejsce jest zupełnie opuszczone: nie ma tu domów, a o tej porze nie ma też mieszkańców Mafilon'u. Skały wokoło dolnego jeziorka są obrośnięte mchem i kwiatami, a wokoło nich kwitną żółte chryzantemy, dumne kalie oraz różnobarwne wrzosy. Wszystko to wygląda tak bardzo klimatycznie, że aż ciężko to opisać.

Depczę po wysokiej trawie. Zauważam bordowy koc. Na kocu leży bukiet czerwonych liliowców oplecionych żółtą wstążką. Obok niego dostrzegam drewniany półmisek sałatki z oliwkami, talerz pełen dzikich truskawek oraz domowej roboty sernik. Na czterech rogach koca położone są czarne latarnie rzucające ciepłe, płomienne światło. Na krzewach rosnących przy rozpoczęciu wzniesienia powieszone są ciepłe żarówki. Nie potrzeba mi mówić, że to wszystko robota Zirh'a. Spodziewałam się po nim dokładności i troski o detale. Lecz myślę, że najważniejsze było dla mnie to, by zaczekał.

Nie widzę go nigdzie w pobliżu. Czy zostawiłby to wszystko i uciekł z myślą, że nie przyjdę? Czy Zirh byłby w stanie zostawić idealnie przygotowane potrawy, oświetlenie i to wszystko co tu urządził? Czy mógłby obrazić się na mnie, bo nie przyszłam? Czy nie poczekałby? Czy on nadal czeka?

Podnoszę jedną z latarni na boku koca, aby oświetlić sobie otoczenie. To nie tak, że doskonale wszystko widzę, ponieważ jestem nocnym stworzeniem...
Obchodzę przygotowane miejsce, a następnie odwracam głowę we wszystkich kierunkach z nadzieją, iż gdzieś dostrzegę laskę króla krainy Balkratów. Przecież on nigdzie by się bez niej nie ruszył, racja?
Niestety Zirh'a ani laski nie widać nigdzie.

Odkładam latarnię, siadam na kocu. Czyli jednak mnie zostawił. Podnoszę lekko bukiet liliowców. Powoli wkładam w nie twarz, by poczuć przyjemny zapach. Płatki łaskoczą mój nieco szpiczasty nos.
Odkładając bukiet na swoje miejsce, zauważam przywiązaną na wstążce karteczkę, pisaną czarnym atramentem:
„Droga Ashley,
uważaj.
Król Zirh"

Na co ja do cholery mam uważać? Rozglądam się w koło z lekkim przestrachem. Mimo, że doskonale widzę moje otoczenie, jestem przerażona, iż czegoś nie dostrzegłam.
- Zirh? - Mówię cicho do siebie. - To jakiś żart, prawda? Jakiś bardzo głupi żart!

Słyszę lekkie chlupnięcie. Czy ja znów muszę kogoś ratować przed syrenami? Nie mam zamiaru nikogo całować!
Chlupnięcie się powtarza, a mi z niewyjaśnionych przyczyn zaczynają trząść się ręce.
- To wcale nie jest śmieszne! - Mój głos odbija się od wody, drzew, skał. Wstaję gwałtownie i ustawiam się w pozycji przygotowawczej do ataku. - Nie śmieszy mnie to!!!

- Oj, no nie mów! - Słyszę śmiech. - Muszę przyznać, że było to lekko śmieszne! A w szczególności, gdy słucha się tego z wiedzą, że to właśnie ty jesteś poszukiwany.

Chłopak wyskakuje z jeziorka z tak szerokim uśmiechem, że widać jego górne szóstki.
Ma na sobie coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć: złotą królewską koronę.
Założone ma również różowe kąpielówki oraz złote masywne kolczyki.

Beneath the MoonlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz