Rozdział Jedenasty

16 4 1
                                    

- Trzeba troszkę dzisiaj o Ciebie zadbać. - Uśmiecha się przyjaźnie Lefi do Recher'a. - Musimy się zatroszczyć żebyś pod żadnym pozorem nie patrzył dzisiaj w okno.
- To nie będzie takie proste. - Recher kiwa przecząco głową. - Blask księżyca przyciąga wilkołaki, coś o tym wiem.
Wzdycha ciężko.
- W takim razie zakryjemy wszystkie okna. - Proponuję.
- Wtedy wyjdę na zewnątrz. - Chłopak wzdycha ciężko.
- O kurczaczki! - Lefi łapie się za głowę. - Oni nadal czekają tam na Ciebie, Ash! Lepiej pójdę ich przyprowadzić.
Lefi prędko wychodzi z Bazy i woła resztkę do środka.
- Najlepiej po prostu połóż się spać, Recher.
- Wątpię, że zasnę w pełnię i to jeszcze w dzień Krwawego Księżyca... To nie wyjdzie...
- W takim razie trzeba czymś Cię zająć. - Zastanawiam się na głos.
- Ale czym?
- Obejrzymy jakiś film! Na przykład jakiś horror.
- Lafi chyba potrzebuje snu, a my będziemy krzyczeć.
- Prędzej się śmiać. - Stwierdzam. - Ale i tak masz rację. Inni potrzebują snu...
- To nie wyjdzie. - Recher zaczyna znów się dołować.
- Mam pomysł! Obejrzyjmy jakiś romans. Tak się znudzimy, że może uda Ci się zasnąć.
- Zrobiłabyś to dla mnie? - Przyjaciel uśmiecha się lekko. - I tak wątpię, że zasnę...
- Zawsze warto spróbować...

Do Bazy powraca Lefi i chłopcy.
- Lefi, potrzebujemy dość sporego ekranu i kilku kocy...

***

Zasnęłam.
Budzę się, gdy jeszcze jest ciemno, ale wcześnie. Widzę, że Recher'owi udało się zasnąć. Romans był wyjątkowo nudny. Przynajmniej technika zadziałała. To bardzo dobrze, odpocznie. Nie zmienia to jednak faktu, iż ktoś musi go pilnować, a ja muszę wracać na bal. Inaczej Hriven zgniótłby mnie jak śliwkę...
Podchodzę do hamaku Lefi i trącam ją delikatnie. Elfka budzi się i odwraca w moją stronę.
- Co jest? - Pyta półgłosem.
- Muszę wracać na bal. - Szeptam. - Recher śpi. Popilnujesz go?
- Jasne. - Lefi ziewa głośno. - Postaram się.
Elfka przeciąga się i cicho schodzi z hamaku.
- Zacznę robić naleśniki na śniadanie. - Uśmiecha się. - Przyjdziesz potem?
- Obawiam się, że nie będę w stanie. - Wzdycham. - Mój ojciec i tak jest już na mnie wściekły za ucieczkę z balu.
- No dobrze... - Lefi głaszcze mnie po ramieniu. - Uważaj na siebie.
Przytakuję i udaję się do wyjścia. Na palcach skradam się do drabiny. Wychodzę powoli z Bazy, udaję się do zamku.

Wchodzę tak jak zeszłam: wspinam się po drewnianej rynnie. Powoli sięgam dłonią na balkon, kładę na nim stopę, a następnie staję już cała udając, że tylko wyszłam na chwilę się przewietrzyć. Wdycham poranne powietrze z nutką wilgoci, rosy. Mam nadzieję, że do końca balu będę mieć spokój... I w domu również...

Uchylam drzwi i wślizguję się do pałacu. Kroczę przez salę pełną gości, a niektórzy z nich odwracają się, by popatrzeć na moją brudną, oberwaną suknię. Co w tym wielkiego? Inni pytają: „Coś się stało?", a ja ciągle mówię, że nic. Nic, poza tym, że żyjecie dzięki mnie. Dochodzę do ławki. Siadam i obserwuję tańce szczęśliwych elfów i wampirów. Wszyscy pełni energii i radośni z kolejnego dnia. Właściwie nie mogę powiedzieć, że ja się nie cieszę. Przecież żyję, a to najważniejsze.
Opieram głowę o ścianę i zamykam oczy. Trochę wypoczęłam, ale nie zbyt dużo. Co chwilę budziłam się, by przypilnować czy Recher dalej jest na swoim miejscu. Na szczęście dla mnie, wampiry nie potrzebują zbyt dużej ilości snu. Jakoś przeżyję.

- Ashley! - Wzdrygam się jakbym usłyszała ducha. - Jak ty wyglądasz dziecko!
Wendi tupie mocno swoimi obcasami zbliżając się do mnie.
- Przepraszam, ja nie wiem jak to się stało. - Odpowiadam półgłosem.
- Nie wiesz jak zniszczyłaś sobie suknię!? - Wrzeszczy moja matka.
- Mamo, ja... - Podnoszę wzrok.
- Ha! Widziałam Cię już w bardzo złym stanie, ale nie aż takim! - Śmieje się Aroel zbliżając do nas. - Wiesz co? Nie dziwię się czemu ojciec się Ciebie wstydzi...
- Skarbie, nie wtrącaj się teraz... - Poucza ją troskliwie Wendi. - A teraz Ashley, wrócisz na dworek. Nie chcę widzieć Cię na tym balu ani minuty dłużej!
- Dlaczego..?
- Wyglądasz okropnie! - Drwi ze mnie wampirzyca. - Twoja suknia jest potargana, fryzura zniszczona, obcasy ubłocone... Jedynie gorset wygląda normalnie! Wstyd!
- Wybacz matko... - Łkam cicho. Jestem już zmęczona. Jestem zmęczona dzisiejszym dniem... - Błagam pozwól mi zostać do końca balu...
- Nie ma takiej możliwości! - Wendi nadal wrzeszczy. - Nie będziesz przynosiła naszej rodzinie wstydu, rozumiesz? Nie po to żeniłam się w Twoim ojcem, by mieć taką córkę jak Ty!
Pochyla się lekko i zbliża usta do mojego szpiczastego ucha.
- Może nadal nie rozumiesz? - Szepcze. - W tej rodzinie nie jesteś potrzebna... Błagam Cię! Mam taką cudowną córkę jak Aroel, syna jak Solhi... Po co mi mała nieogarnięta dziewczyna jak Ty? Jesteś zupełnym przeciwieństwem mnie i Hriven'a. My jesteśmy rozważni, pełni szyku, dworscy... A Ty? Brzydka dziewczyna, która nawet nie potrafi o siebie zadbać. Spójrz na siebie... Cała brudna, obdarta... Nie tak jak my. Najlepiej byłoby gdybyś zniknęła z naszego życia. Niestety jest to niemożliwe, więc jedyne czego teraz od Ciebie wymagam to to, byś udała się dziś z dala od pałacu Mafilon i nie dręczyła mnie już dłużej widokiem Twej nędznej twarzyczki...

Oddala ode mnie wargi i odchodzi daleko razem z Aroel.

Czuję jak łza bezwładnie spływa po moim policzku. To nie jest prawda. Słyszę to od zawsze... KŁAMIE.
Kolejna łza spływa z drugiego oka. Nie wiem co się dzieje. Ja nigdy nie płaczę. Nic mnie nie złamie. Czyżby coś się zmieniło? Co się dzieje?

Nie wiem czy już to pisałam w tej książce, ale nie zdarza mi się zbyt często reagować na obelgi ze strony moich rodziców. Zwykle chwilę się smucę, a następnie wszystko wraca do normy. Dlaczego inaczej jest tym razem? Nie wiem.

Nie wiem czy to zasługa moich nowych przyjaciół, zmian w moim życiu czy Wendi wyjątkowo postarała się nad swoim wywodem, który ma na celu obrażenie mnie.

Siedzę dłuższą chwilę na ławce, rozmyślam. Nie wiem ile czasu minęło, lecz goście zaczęli powoli opuszczać Mafilon. Siedziałam bezwładnie przez bardzo długi czas. Nie wiem co działo się wokoło mnie. Może minął mnie Jorh, Hriven, a może Zirh? Nie wiem. Siedzę na ławce i powoli zaczynam sobie uświadamiać jedną rzecz. Dochodzi to do mnie bardzo powoli, ale jednocześnie jestem dumna, że w końcu to zrozumiałam. Właściwie mogłam do tego dojść już dawno temu, ale teraz nie jest to istotne.

Moje policzki nadal są dość wilgotne, a stają się jeszcze wilgotniejsze, gdy mówię głośno:

Rozpoczął się zupełnie nowy rozdział w moim życiu. Trudniejszy rozdział...

Beneath the MoonlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz