Rozdział 2

484 12 32
                                    


No w końcu! Pomyślałem.

-No dalej strzelaj! Jestem kuloodporny! Nie masz nic do stracenia! No dalej! Strzelaj! Rykoszet! Bierz swój cel! Dalej strzelaj! Nie masz nic do stracenia! Oni mnie nie potrzebują! Bierz mnie! Dalej! Twój strzał będzie dla mnie! Dalej strzelaj!

Nacisnął spust. Strzelił prosto w moje ramię.
-Hah! I to ma być ten twój cel? Weź mnie nawet nie wkurwiaj!

Strzeliłem w jednego z jego wspólników. Padł martwy na ziemię. Trafiłem w serce...
-No tak patrz bezczynnie jak twoi ludzie padają bezbronnie... Jeden po drugim.

Smith znów strzelił. Tym razem wyrzeźbił kule w moim brzuchu.
-No i o to chodziło hah.

-Shane, proszę nie!- usłyszałem krzyk Tonego.
-Spokojnie wiem co robię.

Kolejny strzał w kolejnego wspólnika. Trafiłem w głowę. Jego martwe ciało osunęło się na podłogę. Znowu kolejny raz strzelił. W nogę.

Syknąłem, ale przeżywałem ból z największą siłą. Wystrzeliłem naraz kilku kolejnych napastników. Dostałem kolejną kulkę. W brzuch.

Strzelali do mnie jego ludzie, ale ja unikałem. Pozwalałem tylko, aby mojego ciała dotykały kulki z pistoletu Smitha.

-No dalej strzelaj! - zawołał ostatni z jego ludzi.
-To było by za proste.- prychnąłem.

Wyciągnąłem nóż motylkowy i rzuciłem nim. Trafiłem prosto w jego serce. Posłałem mu też decydującą kulkę.

Smith wycelował pistolet we mnie.
-No na co czekasz? Specjalne zaproszenie wysłać? Strzelaj!

Cały ociekałem krwią. Nie miałem dość. Chciałem umrzeć!
-No dalej! Nie masz nic do stracenia! Strzelaj! Kurwa mać strzelaj! - i strzelił.

Trafił w miejsce obok serca. Ale nie upadłem. Jakim cudem ja jeszcze żyje?!
-No sprytnie! Ale koniec. Z tobą nie będę się bawił.

Nacisnąłem spust. Trzy razy. Trzy kulki. W serce, głowę i brzuch. Idealnie.

Smith padł. Jego ludzie nie żyją. To koniec! Nareszcie! Jestem wolny! Uwolniłem się!

Tony i Will podbiegli do mnie.
-Spokojnie. Czekaj. Coś jeszcze muszę zrobić. - podeszłem do telefonu.

- I tak skończył się nędzny żywot pana Jacka Smitha, oraz jego wspólników. Nie będzie już zagrażał nikomu.

Skończyłem nagranie i wziąłem jego telefon. Swój też podniosłem.
-Dobra wracajmy do domu.
-Do szpitala! Trafił cię prawie w serce! To cud, że żyjesz.

Pokuśtykałem do auta i usiadłem z tyłu z dziewczynami. Z przodu siedział Tony i Dylan. Will i Vincent jechali innym autem.

Obie mnie przytuliły i wykrzyczały:
-Tak się martwiłyśmy!
-Wiem... Przepraszam. Teraz już jest wszystko dobrze.

Trochę się spiąłem czując ich dotyk, ale one zaraz się ode mnie oderwały.

Wtedy sobie coś przypomniałem.
-A gdzie mój motor?!
-Spokojnie. Jest w naprawie, bo ma małe zarysowania i przebite opony, ale jutro będzie spowrotem w domu.

Odetchnąłem z ulgą. Aurora położyła rękę na moim ramieniu i szepnęła:
-Teraz już będzie zawsze dobrze.

Przez całą drogę do szpitala zastanawiałem się nad jej słowami. W końcu zaparkowaliśmy pod wielkim budynkiem.

Wysiadłem, a reszta zaraz za mną. Weszliśmy do szpitala. Zabrali mnie na operację. Leżałem na stole operacyjnym.

Uśpili mnie... Obudziłem się na sali otoczony różnymi urządzeniami i rodzeństwem. Była tam też Aurora.

Uśmiechnąłem się do każdego.
-Shane, masz ze sobą telefon z tym nagraniem.

Przełknąłem ślinę.
-Tak mam...
-Daj mi go proszę.
-Okey... Tylko niech dziewczyny wyjdą. Nie chcę żeby to widziały, ani słyszały.
-W porządku.

Hailie i Aurora wyszły na korytarz, na którym zapewne stał ochroniarz...

---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje drugi rozdział! Mam nadzieję, że się spodoba! Wyczekujcie trzeciego! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸💋

(520 słów ♥️)

Shane Monet. W ramionach wolności (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz