Rozdział 11

309 9 62
                                    


Rozpinała moją koszule guzik po guziku. Przy tym całowała moją szyję. Oswobodziła mnie z ubrania i odpięła guzik od spodni. Zsunęła gwałtownie suwak od jeansów, a ja jęknąłem.

Zsuwałem jej sukienkę. Uwolniła mnie od spodni, a ja ją od sukienki. Odpiąłem jej stanik robiąc malinki na szyji.

Oswobodziliśmy się z bielizny i padliśmy na łóżko. Popatrzyliśmy sobie w oczy i zaczęliśmy się namiętnie całować.

Podczas pocałunków wyciągnąłem z szafki prezerwatywy i zaczęło się...

Całowaliśmy się namiętnie... Nie było żadnych przeszkód.

Włożyłem swojego chuja do jej kobiecości i zacząłem pchnięcia. Wystarczyło kilka ostatnich pchnięć byśmy oboje doszli w tym samym czasie.

Aurora jęczała z rozkoszy. Ja całowałem ją po szyji. Zszedłem niżej. Zatrzymałem się na jej piersiach.

Po chwili ona włożyła mojego penisa do swoich ust, a ja poruszałem biodrami, żeby sprawić jej przyjemność.

Jęczeliśmy nawzajem. Raz ona mi robiła loda, raz ja sprawiłem, że ona jęczała, gdy robiłem coś z jej kobiecością.

Czułem narastającą fale przyjemności, pożądania i rozkoszy.
Po chwili wypełniła mnie całą...

W pewnym momencie do pokoju bez pukania wszedł... Vincent?! Co?!
-Vincent?! Co ty tu robisz?!

Szybko zakryłem nas kołdrą.
-Porozmawiamy za godzinę...

I wyszedł. Mój boże. Ale mnie wystraszył. Znów zaczęliśmy...

                              ***

Minęło pół godziny i leżeliśmy na łóżku obok siebie ciężko dysząc. Ona jeszcze robiła mi malinki ja szyji.

W końcu ubraliśmy się. Dałem jej swoją bluzę i dresy. Pożegnała się całusem.
-Dozobaczenia, kwiatuszku. -powiedziałem.

Ubrałem czarne ubrania i ruszyłem do biblioteki, a której czekał Vincent. Usiadłem w fotelu nadal mając rumieńce na twarzy.

-Shane... Wiem, że jesteś młody, ale następnym razem zamknij drzwi na klucz.

Biedny Vince będzie miał traumę do końca życia hah! Dobra wracając:
-Dobra.- mruknąłem.
-Chciałem porozmawiać.

-Tak?
-Pisałeś do mnie, że chcesz, aby Autora zamieszkała z nami.

Zacząłem opowiadać.
-W porządku. Porozmawiam z nią i zamieszka z nami. To już wszystko.
-Właściwie to... Nie. Chciałem spytać czy przejedziemy się teraz na motorze, jeśli nie masz zbyt dużo pracy.
-Myślę, że możemy. Akurat mam przerwę w pracy. Uwielbiam jeździć nocą, więc bardzo chętnie. Tylko, że na pojadę drugim motorem.

-Tonego? -zdziwiłem się.
-Niee. Swoim. Ukrytym.- szępnął.

Wow. Vincent miał motor! Wyszliśmy na dwór i po chwili odpaliliśmy pojazdy. Ruszyliśmy przez las.

Nie mieliśmy kasku. Czułem się w pełni wolny! Jestem w ramionach wolności! Super!

Jechaliśmy boczną drogą po ulicy. Robiłem jakieś triki, a Vincent odwzorowywał mnie. W końcu puściłem kierownicę i zamknąłem oczy. Vince zrobił to samo.

Przejechaliśmy tak sporo. W końcu dojechaliśmy do innego miasta. Zsiedliśmy z motorów i poszliśmy do sklepu. Kupiliśmy jakieś napoje i batony. Zjedliśmy na miejscu.

Ruszyliśmy jeszcze do innego miasta i tam zatrzymaliśmy się na pizzę.
Czekając na zamówienie zagadałem.
-Vincent...
-Tak?
-Mógłbyś już zawsze taki być?

Chyba zrozumiał, bo kiwnął głową.
-Postaram się, Shane... Postaram się...

Zjedliśmy ciepłą pizzę i wsiedliśmy na maszyny. Wyruszyliśmy spowrotem do domu. Jechaliśmy śmiejąc się do siebie. WOW! Vince się śmiał!

Dojechaliśmy i zaparkowaliśmy motory. Ja zatrzymałem się z piskiem opon. Pojazd Vincenta chodził tak, że nie było go słychać w tak powolnym tempie.

Po wejściu do dużego salonu ujrzeliśmy ...

---------------------------------------------------------

Hejaa! Wlatuje jedenasty rozdział! Możliwe, że wleci jeszcze jakiś, ale nie obiecuję! Wybaczcie za tą scenę... Trochę mnie poniosło! Zapraszam do czytania! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸💋

(500 słów ♥️)

Shane Monet. W ramionach wolności (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz