001

142 15 5
                                    

Otworzyłem oczy. Mój wzrok od razu skierowałem na drzwi pomieszczenia. Były zamknięte, a przy nich stała komoda, która podtrzymywała drzwi. Wstałem ze swojego posłania. Kręgosłup mnie bolał. Spanie na podłodze miało swoje minusy, lecz w pomieszczeniu nie było łóżka. Pewnie inni ocaleni zabrali je do swojego obozu.

Wziąłem swoją kurtkę, którą położyłem na plecaku. Założyłem ją na siebie, po czym założyłem na plecy plecak. Zanim wyszedłem z pokoju, sprawdziłem, czy nadal mam przy sobie nóż. Na szczęście nadal miałem go przy swoim pasku od spodni. Nie chciałem go odkładać, więc musiałem przeboleć wbijający się rękojeść w biodro.

Odsunąłem komodę od drzwi, otworzyłem drzwi i wyszedłem z pomieszczenia. Rozejrzałem się po korytarzu, po czym ruszyłem do schodów. Zszedłem po nich na parter, po czym powoli zacząłem iść w stronę wyjścia z budynku.

Po chwili byłem pod wyjściem. Wziąłem głęboki oddech, po czym wyszedłem z budynku. Znajdowałem się w jakieś mieścinie, sam nie wiem, jakiej, była noc, kiedy tutaj dotarłem.

Zacząłem iść ulicą, kiedy nagle z budynku wybiegło dwóch zarażonych. Wydobyłem swój nóż myśliwski. Zarażeni mnie zauważyli i zaczęli biec w moją stronę. Wbiłem ostrze noża w głowę najbliższemu zarażonemu.

Drugi podbiegł do mnie i chciał mnie już ugryźć. Szybkim ruchem wyciągnąłem nóż z głowy pierwszego zarażonego, po czym wbiłem ostrze w głowę drugiego, by ten po chwili upadł na ziemię.

Wyciągnąłem nóż z głowy zarażonego, wytarłem krew z ostrza o ich ubranie, schowałem nóż i ruszyłem dalej. Opuściłem miasteczko i ruszyłem drogą przez las.

Pięć lat temu tą drogą przebył bym w niecałe pięć minut za pomocą auta, lecz teraz, podczas pandemii, musiałem wszędzie iść z buta. Samochody były teraz tylko porzuconym żelastwem, którego porosła roślinność.

Przez te pięć lat się sporo zmieniło. Ludzie, których spotykałem, czasami byli mili, jednak w większości zachowywali się jak zwierzęta. Próbowali mnie zabić i zjeść, sam się dziwiłem, że ludzie mogą aż tak zdziczeć.

Moi rodzice zniknęli w Dzień Z. Ostatnią osobą z rodziny była moja siostra Rea, lecz rozdzieliliśmy się, kiedy uciekaliśmy z miasta. Od tamtego czasu jej nie widziałem.

Po chwili zauważyłem przed sobą most. Chciałem go ominąć, lecz nie mogłem, gdyż a) nie było innej drogi, b) pod mostem było chyba gniazdo zarażonych, ponieważ słyszałem z niego głośne wycia.

Jedyny sposób na dotarcie na drugą stronę jest pokonanie mostu. Spojrzałem na niego uważnie. Był cały zawalony porzuconymi samochodami. Niektóre z tych samochód były porośnięte roślinnością.

Westchnąłem, po czym ruszyłem przez most. Mijałem porzucone samochody, do niektórych nawet zaglądałem, sprawdzając, czy przypadkiem nie znajdę w nich czegoś pożytecznego. Jednak każdy pojazd, do którego zaglądałem, był pusty. W jednym nawet nie było foteli.

Przeszedłem most i wszedłem do następnego miasteczka. Była w nim stacja benzynowa. Postanowiłem ją sprawdzić. Podchodząc do niej, miałem cichą nadzieję na jakieś zapasy. Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem przed stacją trzy motocykle i pikapa, przy których stało trzech ludzi. Schowałem się za samochodem i z ukrycia ich obserwowałem, gdyż nie wiedziałem, jakie mają zamiaru i czy są uzbrojeni.

Nie chciałem wdawać się w żadne konflikty. Kryłem się za samochodem i nie wychodziłem, dopóki tamci ludzie nie odjadą. Po chwili trzech motocyklistów wyszło ze stacji i wsiadło do pikapa. Reszta wsiadła na motocykle, po czym cała grupa odjechała. Poczekałem jeszcze chwilę za samochodem, po czym, upewniwszy się, że tamci odjechali, wyszedłem ze swojej kryjówki i ruszyłem szybkim krokiem w stronę stacji.

Wchodząc do niej, położyłem rękę na rękojeści noża. Może ci motocykliści byli tu przed chwilą i pozbyli się zarażonych, lecz wszystko mogło się zdarzyć. Zacząłem się rozglądać po wnętrzu, szukając jakiś zapasów. Na nieszczęście nic nie znalazłem, pewnie tamci ludzie wszystko zabrali, co nadawało się jeszcze do jedzenia.

Wściekły, że dzisiaj znowu będę jadł suchy chleb, popijając przy tym wodę, wyszedłem ze stacji i ruszyłem przez miasteczko.

Kilka minut później dotarłem pod sklep spożywczy. Spojrzałem na swój zegarek, który podarował mi dziadek. Była trzynasta. Nie sprawdzałem godziny, kiedy wstałem, więc nie wiedziałem, ile czasu mi zajęło przyjście do tego miasteczka.

Wszedłem do sklepu spożywczego i zacząłem się rozglądać za jakimś jedzeniem. Jednak i tutaj nic nie było. Poszperałem jeszcze w tym sklepie, po czym z niego wyszedłem i skierowałem się do centrum miasteczka. Chciałem znaleźć jakieś miejsce na noc.

Po drodze usłyszałem w jednym z mieszkań jakieś dźwięki. Wyciągnąłem nóż z pochwy i ruszyłem w stronę tego mieszkania. Minąłem ogrodzenie, wszedłem do mieszkania i zacząłem nasłuchiwać. Dźwięk dobiegał z piętra. Ruszyłem po schodach na górę, a kiedy już wszedłem, znów się zatrzymałem i nasłuchiwałem.

Dźwięk dochodził z jednego z pokoi. Podszedłem do niego, po czym wziąłem głęboki oddech i powoli zacząłem otwierać drzwi.

Zobaczyłem na podłodze pokoju trupa, a tuż przy nim siedział jakiś facet. Otworzyłem szerzej drzwi. Mężczyzna wycelował pistolet w moją stronę, lecz po chwili opuścił broń, rozumiejąc, że jestem człowiekiem, a nie zarażonym.

- Co tutaj się stało?-zapytałem.

- Moja żona...-zaczął mężczyzna, po czym kaszlnął.-A raczej to, co nią było wcześniej, próbowało mnie zabić-dokończył.

Po chwili zauważyłem ślady ludzkich zębów na ramieniu mężczyzny. Czyli jednak zarażony go dopadł.

- Wiem, jak to wygląda, chłopcze-powiedział nieznajomy, po czym dodał.-Proszę, odejdź. Jesteś jeszcze młody, nie chcę, żebyś tego zobaczył-powiedziawszy to, odbezpieczył broń i przyłożył sobie lufę do skroni.

Nie miałem innego wyjścia, niż zostawić tego faceta i pozwolić mu się zabić. Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Poczekałem, aż to nastąpi. Po chwili nastąpił huk wystrzału. Westchnąłem, po czym zszedłem po schodach na dół i skierowałem się do wyjścia. Nic tu po mnie.

Niebo zaczęło ciemnieć. Spojrzałem na zegarek, była osiemnasta. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę domu, który stał naprzeciwko tego, z którego dopiero wyszedłem. Drzwi były otwarte, więc wszedłem i zacząłem sprawdzać pomieszczenia, by upewnić się, że jest czysto.

Na szczęście dom był pusty, a w kuchni znalazłem trochę świeżego jedzenia. Zabrałem je na górę, gdzie wszedłem do pierwszego lepszego pomieszczenia. Zabarykadowałem drzwi komodą, po czym usiadłem na łóżku. Zjadłem część znalezionych w kuchni zapasów, a resztę zapakowałem do plecaka.

Odłożyłem plecak na podłogę, po czym zdjąłem z siebie kurtkę i odłożyłem na plecak. Nie chciało mi się jeszcze spać, więc zacząłem się rozglądać po pokoju.

Był niczego sobie. Jego ściany były pomalowane na niebiesko, w dodatku oklejone plakatami różnych piłkarzy. Patrząc na te plakaty, przypomniałem sobie swój pokój w Nowym Jorku. Bardzo tęskniłem za tamtymi czasami.

Słońce zniknęło już za horyzontem. Wyciągnąłem z plecaka mapę oraz latarkę. Włączyłem latarkę oraz rozłożyłem mapę i zacząłem studiować mapę. Kiedy wchodziłem do tego miasteczka, zobaczyłem tablice z napisem: ,,Witamy w Indiana". Znalazłem to miasteczko na mapie i odkryłem, że jestem niedaleko Pittsburgh-a.
Postanowiłem ruszyć w stronę tego miasta.

Zgasiłem latarkę oraz złożyłem mapę, po czym włożyłem te dwie rzeczy do plecaka. Po chwili zamknąłem oczy i usnąłem.





Pandemic [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz