026

18 5 1
                                    

Nigdy nie uważałem się za kogoś, kto chciałby uratować świat. Nie chciałem tego robić. Stało się, to się stało, czasu się nie cofnie. Może dało się jakoś uniknąć tej pandemii, ale nie skorzystano z tej szansy. Widać, że chyba nawet nikt nie widział tej szansy. Ja też jej nie widziałem.

Życie nauczyło mnie jednak jednego: jeśli coś złego się stanie, to trzeba iść dalej, nie zatrzymywać się, zapomnieć o tym, jak to się stało, i myśleć o tym, co się stanie w przyszłości. Ważne jest też, że nie warto nawet próbować uratować wszystkich, bo i tak ludzie prędzej czy później umrą, czy to z powodu chorób, ze starości czy nawet z rąk innych ludzi.

Taki chyba jest ich przeznaczenie. Umrzeć. Człowiek nie żyje wiecznie. W końcu przyjdzie na niego czas.

Jednak wróćmy do tego uderzenia helikopterem w kasyno, a raczej chwilę po tym, jak w niego uderzyliśmy.

Ocknąłem się, kiedy poczułem coś zimnego na twarzy. Byłem obolały, zmęczony oraz nadal krwawiłem, ale przynajmniej wciąż żyłem, chociaż nie wiem, czy na pewno. Próbowałem wstać, ale nie mogłem, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Ale udało mi się, z dużym wysiłkiem, oprzeć się o wózek, chociaż nie wiem, czy był to wózek, bo wszędzie było ciemno, nic nie widziałem. Jedyne światło dochodziło od ognia palącej się benzyny helikoptera. Ogień ten nieco rozjaśniał pomieszczenie, w którym się znajdowałem. 

Rei i Jack-a nie było w pobliżu. Musiałem ich poszukać, ale nadal nie mogłem się poruszać. Odczekałem kilka minut, rozglądając się dokoła, po czym znów podniąłem próbę wstania na nogi. Mimo bólu w biodrze, udało mi się wstać, lecz chód miałem ciężki, podobny do wolnych zarażonych. Oddychałem ciężko. Czułem, że życie coraz szybciej ucieka z mojego ciała. Musiałem się pospieszyć. Ruszyłem przed siebie, z bronią w dłoni, a drugą trzymałem przy ranie, która nadal krwawiła. 

Muszę znaleźć leki. Muszę znaleźć bandaże. 

Muszę znaleźć siostrę. Muszę znaleźć przyjaciela.

Mówiłem to w kółko na głos, dodawając sobie tym otuchy. Może dla innych było to dość dziwne, ale wierzcie mi lub nie, to gadanie do siebie sprawiało, że nie czułem aż takiego strachu. Idąc przez ten korytarz, zauważyłem, że chyba coś oprócz mnie tutaj jest. Nie wiem, czemu tak uważam, po prostu czułem czyjąś obecność i to na pewno nie była obecność Rei albo Jack-a. Nie, to była obca i dziwna obecność, obecność czegoś, co wykracza poza nasze myślenie. 

Przeszedłem chyba z kilkanaście metrów, kiedy poczułem czyiś oddech na karku. Krew zamarła w żyłach, serce o mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Od razu odwróciłem się za siebie, gotowy na konfrontację.

Był to jednak Jack. Odetchnąłem z ulgą, kiedy go zobaczyłem.

- Jack!-zawołałem do niego.-Możesz mnie tak nie straszyć?!

Chłopak od razu zatkał mi ust swoją ręką. NIe wiedziałem na początku, o co mu chodzi, ale kiedy pokazał mi palcem sufit, to aż zamarłem z przerażenia, kiedy na niego spojrzałem. Nad naszymi głowami, po suficie, chodziła jakaś postać, która zdaje się reagować na głośne dźwięki, bo zatrzymała się na chwilę nad nami i rozejrzała się swoją głową albo czymś, co przypominało głowę. 

Coś takiego nie powinno żyć, ba, nie powinno nawet istnieć w naszym świecie. Postać poszła dalej, zapewne nas szukając. Kiedy się oddaliła, Jack zabrał rękę z moich ust, po czym złapał mnie za rękę i zaprowadził do małego pomieszczenia z drzwiami, które po chwili po cichu zamknął. Widać było, że jest tak samo przerażony, jak ja.

- Co to było?-zapytałem szeptem Jack-a, nadal będąc w szoku.

- Coś, co Kevin nie chciał, by ujrzało światło dzienne-odpowiedział mi Jack.-Prowadził tutaj eksperymenty na ludziach, a ten stwór to jedno z jego dzieł. Jest masa na tym poziomie, dlatego byłem przerażony tym, jak ujrzałem, gdzie się rozbiliśmy.

- Gdzie jest Rea?-zapytałem po chwili.

- Nie wiem, straciłem ją z oczy na chwilę-odparł Jack.-Chciała się rozejrzeć i... Tyle ją widziałem.

- Puściłem moją siostrę samą?-nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałem.

- Nie chciałem, by szła sama, nawet zaproponowałem jej to, że pójdę z nią, ale wiesz, jaka ona jest. Uparta jak ty-powiedział Jack.-W każdym razie, musimy się stąd wydostać. Oni nie lubią, kiedy zagłusza się ich spokój. Ten poziom... to ich własne, wielopokojowe królestwo...

Trudno było tutaj zachować spokoju, jednak ja słuszałem tego wszystkiego ze spokojem na twarzy, ale w głębi duszy czułem strach, ogromny strach. Teraz wiedziałem, jak szalony był Kevin. Jednak teraz ważne było dla mnie to, by odnaleźć siostrę oraz wyjście z tego piekła.  

- Jest w ogóle stąd jakieś wyjście?-zapytałem Jack-a po chwili milczenia.

- Jest, ale trzeba przedostać się na drugi koniec tego piętra, a po drodze mogą czaić się te stwory-odparł Jack.-Przykro mi to mówić, Nate, ale już po nas. Nie damy rady. Umrzemy tutaj.

- Weź się w garść, do cholery!-zawołałem do niego, podchodząc i uderzając mu z liścia w twarz.-Owszem, sytuacja jest poważna, ale to nie powód do tego, żeby się od razu poddać. Ograni się się, do jasnej cholery!

Kiedy to mówiłem, przemawiała przeze mnie cała moja złość do tego chłopaka. Zapomniałem wtedy, żeby zachować ciszę. Nim się jednak uspokoiłem, już coś pod drugiej stronie drzwi zaczęło na nie napierać, próbując się do nas dostać. Od razu oparliśmy się o drzwi, broniąc się przed tym czymś, co próbowało nas dopaść.

- Kurwa, mówiłem, żebyś się nie darł!-krzyknął do mnie Jack.-Teraz już na pewno po nas...

- Zamknij w końcu ten swój jebany ryj i trzymaj te drzwi!-już naprawdę miałem dość tego chłopaka.

Nagle usłyszeliśmy głośne wystrzały z broni palnej, a chwilę później stwór, który się dobijał do drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy, chyba uciekł, wydają przy tym jakieś nienaturalne  dźwięki.

Przez chwilę razem z Jack-iem staliśmy przy drzwiach, nie chcąc się ruszyć z miejsca, a po upływie tej chwili zaryzykowałem, po czym odsunąłem się od drzwi i je otworzyłem. Jack oczywiście mi tego odradzał, ale go nie słuchałem. Chciałem zobaczyć, kto nas uratował z opresji. Wychodząc z pomieszczenia, miałem nadzieję, że ujżę tą postać, jednak od razu, jak wyszedłem na korytarz, dostałem czymś twardym w głowę, przez co upadłem na ziemię i o mało co nie straciłem przytomności.

- Hej, spokojnie!-usłyszałem jakby przez mgłę wołanie Jack-a.-Nie chcemy ci zrobić krzywdy! Nie jesteśmy z Wybawcami!

- Ale ty jesteś!-usłyszałem dziecieńcy głos.-On może nie, ale ty na pewno!

- Nie krzycz, dzieciaku, bo ściągniesz nam na głowy wszystkie stworu z tego piętra-powiedział spokojnie Jack.-I lepiej nam powiedz, jak się sta wydostać. Gdzie znajduje się winda?

Udało mi się oprzeć się plecami o ścianę, by zauważyć, że ten, kto mnie uderzył, faktycznie był jeszcze dzieciakiem. Nie spodziewałem się zastania tutaj aż tak młodego człowieka, gdyż chłopak wyglądał na co najmniej dziesięć lat. Trzymał w ręku kij bejsbolowy, a za paskiem od spodni miał pistolet. Chłopak wyglądał na wygłodniałego, wychudzonego oraz zmęczonego, widać było, że nie jadł oraz nie spał od jakiegoś czasu. 

- Masz sporo siły, młody...-powiedziałem do chłopaka, trzymając się za ranę na głowie.

- Co tu się odpierdala?-zapytał mnie chłopak.

- Chcieliśmy uciec stąd, ale mieliśmy małe komplikacje-odparłem.-Zestrzelili nam helikopter, po czym musieliśmy przymusowo uderzyć w kasyno. Pech jednak chciał, że uderzyliśmy to piętro...

- No to macie naprawdę przesrane...-powiedział szczerze chłopak.

- A ty przypadkiem nie jesteś za młody na przeklinanie?-zapytał go Jack.

- A chcesz w ryj?-spytał go chłopak, patrząc na niego z zdenerwowaniem malującym się na jego twarzy.

Co powiedzieć, chłopak miał naprawdę mocne ego, że się tak do nas zwracał.

Pandemic [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz