019

18 4 1
                                    

Dwa dni później...
Denver, stan Kolorado

***

- Widzisz coś?-zapytałem Charles-a, który obserwował przez lornetkę okolicę.

- Nic, cisza-powiedział Charles, odrywając się na chwilę od lornetki.-Tak jakby wszystkich zarażonych wywiało z tego miasta. A dopiero co tam byli...

- Obserwuj dalej-powiedziałem, po czym wróciłem do środka.

Dwa dni, tyle minęło, odkąd dotarliśmy do tego cholernego miasta. Przez te dwa dni próbowaliśmy wymyśleć sposób, by przedrzeć się przez centrum i ruszyć dalej, do Las Vegas, ale za każdym razem nasz plan poszedł się jebać.

Serio mówię. Jakiś dziwnym cudem, za każdym razem, kiedy chcieliśmy pojechać dalej, w centrum spotykaliśmy hordę zarażonych. Na początku myśleliśmy, że poczekamy jakiś czas, a ona sobie pójdzie, ale ile razy tam, do centrum miasta, nie wracali, to horda zawsze na nas czekała.

Nie wiemy, czym jest to spowodowane, ale jak tak dalej pójdzie, to możliwe jest, że nigdy się stąd nie wydostaniemy. Mówiąc w skrócie, utknęliśmy tutaj i nie mieliśmy szans na wydostanie się. Byłem tym faktem wkurzony, gdyż im dłużej tutaj siedzimy, to większe ryzyko, że Rea może już nie żyć.

Wszedłem do salonu, gdzie siedział Jack z Ethan-em. Ethan nie powiedział reszcie, co zrobił Jack w obozie, gdyż nie chciał stracić jego zaufania. W dodatku musiałby jeszcze powiedzieć, skąd on to wiedział, a wtedy ja miałbym poważne kłopoty. Dlatego chłopak postanowił trzymać język za zębami, tak samo jak ja. Powiemy im przy innej okazji.

- Co robicie?-zapytałem ich.

- Nic, ogólnie to się nudzimy-odparł Jack.-Ponoć miałeś dać nam jakieś zadanie, a my czekamy i czekamy, i doczekać się już nie możemy.

- No tak, racja, miałem wam dać zadanie...-mruknąłem pod nosem.-A wy sami z siebie nie umiecie się czymś zająć, jak wam się nudzi?-zapytałem, zdziwiony.

- Mówiłem, kurwa, że tak powiem, ale ty oczywiście mnie nie słuchałeś!-zawołał Jack do Ethan-a.

- Ta, jasne, bo niby ty go znasz lepiej ode mnie?-zadrwił z niego Ethan.-Ja go znam parę lat, ty ledwie kilka miesięcy.

- Oho, chyba zaraz dojdzie do sporej awantury...-szepnęła mi na ucho Alice, która nagle pojawiła się obok mnie.

- Chyba zaraz skoczą sobie do gardłem, jak nic nie zrobię -odparłem.-A ty przypadkiem nie miałaś być na zwiadzie z Verą?-zapytałem po chwili.

- Miała, ale Vera powiedziała, że sama da sobie radę-powiedziała Alice.-Ponoć chcę zaimponować Charles-owi, że nie jest tchórzliwą dziewczynką.

- Ona wszystko zrobi, żeby zbudzić w nim uwagę na sobie...-westchnąłem głośno.-Dobra, zajmij się czymś pożytecznym, ja biorę Ethan-a i Charles-a na zwiad do miasta.

- Po jakiego chuja?!-zawołał Ethan.

- Bo tak powiedziałem!-odpowiedziałem ostro.-Zbieraj się i popędź Charles-a, za pięć minut chcę was widzieć gotowych do wyjścia!

Udało im się ogarnąć w ciągu trzech minut, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Nie braliśmy ze sobą kampera, postanowiliśmy się przejść. Oczywiście Ethan i Charles od razu zaczęli narzekać, żebyśmy wzieli jednak kampera, ale ja odmówiłem, mówiąc przy tym, że odrobina ruchu im nie zaszkodzi. Jednak chłopcy po kilkunastu metrach zaczęli ledwo stawiali kolejne kroki, co dało mi do myślenia, że przed pandemią w ogóle nie dbali o kondycję.

Pandemic [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz