009

32 5 1
                                    

Jakiś czas później...

***

- Mówiłem, że tak będzie, ale ty oczywiście mnie nie słuchasz!-zawołał do mnie Jack, kiedy zmieniałem oponę w pikapie.

Kiedy wyjechaliśmy z lasu, nie mogłem się powstrzymać i rozjechałem przechodzącego przez jezdnię zarażonego. Jack musiał to skrytykować, ale go nie słuchałem i po chwili zauważyłem kolejnego zarażonego, w którego też musiałem wjechać. Niestety, na moje nieszczęście, wjechałem w coś jeszcze i opona była do wymiany.

- Przestań mi gadać nad uchem!-zawołałem do niego.-Przeszkadzasz mi!

- To może posłuchaj się ty mnie kiedyś!-powiedział Jack, po czym dodał: - Teraz ja będę prowadził, a ty wypatruj jakieś miasteczko. Nasze zapasy jedzenia są na wyczerpaniu.

- Nie ucz uczonego-odparłem, kończąc naprawiać oponę.-Dobra, opona naprawiona. Możemy jechać dalej.-oddałem Jackowi kluczyki do samochodu, po czym obaj wsiedliśmy do niego.

Ruszyliśmy dalej przez wiadukt, po czym jechaliśmy przez puste drogi między polami. Kiedy takie pola były utrzymaniem farmerów, a teraz były to po prostu puste przestrzenie, w które nie ingeruje człowiek, gdyż on był zajęty czymś innym, niż zajmowanie się polami.

Po chwili zatrzymaliśmy się w małym miasteczku. Kilka domów, nic specjalnego. Ale ze względu na to, że zapasy mamy na wyczerpaniu, zatrzymaliśmy się w tym miasteczku, by go przeszukać.

Na znalezieniu zależało nam na dwóch rzeczach: jedzenia i amunicji. Tej drugiej bardzo potrzebowaliśmy, gdyż dubeltówka, którą dałem Jackowi, miała tylko jeden nabój. Rewolwer, który ja miałem, miał tylko pięć naboi w bębnie. Nie mieliśmy żadnej broni białej, a strzelanie z broni palnej na otwartej przestrzeni było samobójstwem.

Dlatego też postanowiliśmy się z Jackiem rozdzielić. Chcieliśmy przeszukać jak najwięcej domów. Jack zajął się tymi bliższymi, a ja tymi dalszymi.

Wchodząc do pierwszego domu, od razu wyciągnąłem za paska od spodni rewolwer. Mimo tego, że dom wyglądał na pusty, to i tak nie zwalnia mnie z ostrożności. Ktoś mógł tutaj być, tylko czekał na mnie, by mi wbić nóż w plecy i zabrać moje rzeczy.

Przeszedłem przez przedpokój i wszedłem od razu do salonu. Był pusty. Poszedłem do kuchni i zacząłem go przeglądać. Znalazłem trochę jedzenia, ale przeterminowane o cztery lata. Wkurzyłem się. Wyszedłem z kuchni i ruszyłem schodami na piętro.

Kiedy tak wchodziłem po tych schodach na piętro, nagle usłyszałem jakieś głosy. Zatrzymałem się i wstrzymałem oddech. Kucnąłem nawet na jedno kolano, żeby lepiej słyszeć. Zawsze tak robię, kiedy muszę się nad czymś mocno skupić. Robię to jednak zazwyczaj w domu, a nie w szkole, bo wtedy inni zaczęli by mi się przyglądać, jak na jakiegoś debila.

W każdym razie, mimo tego, że zachowywałem się niesamowicie cicho, to i tak nie mogłem zrozumieć ani jednego słowa z tego, co ci nieznajomi gadali na piętrze. Nie chciałem do nich iść, gdyż mogli mieć broń. Ja w sumie też miałem broń, ale był to tylko rewolwer, a oni mogli mieć karabiny maszynowe, dużo szybsze od rewolweru. Dlatego też zostałem w miejscu, w którym byłem.

Po kilku minutach głosy ucichły, po czym usłyszałem kroki, które stawały się coraz głośniejsze. To oznaczało, że ci goście idą w moim kierunku. Szybko się wycofałem na parter, nie robiąc przy tym zbyt dużego hałasu. Kiedy zszedłem na parter, schowałem się w kuchni, czekając na tych gości.

Po chwili ich zobaczyłem. Jeden był brunetem, drugi miał blond włosy. Obydwoje mieli zimowe kurtki. Byli w znacznej odległości między sobą, co chciałem oczywiście wykorzystać. Kiedy pierwszy nieznajomy przeszedł obok mnie, po czym zaraz za nim przeszedł drugi, wyszedł z kuchni i uderzyłem tego drugiego nieznajomego w głowę rewolwerem.

Pandemic [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz