Rozdział 2

30 9 5
                                    


W małej kuchni połączonej z salonem unosił się nieziemski odór. Obok aneksu kuchennego leżało kilka pełnych worków na śmieci, których od kilku dni nie chciało się Colinowi wynieść. Resztki jedzenia już dawno zdążyły się popsuć. Jeden z worków przewrócił się, a szklana butelka po wódce pękła, dziurawiąc go. Przez otwór wylała się obrzydliwa ciecz.

Znajdował się na drugim piętrze, we własnym mieszkaniu. Była to stara kamienica w zachodniej części miasta. Otaczały ją głośne fabryki i magazyny, przez co nie dało się spać po nocach, a czarny dym z kominów osadzał się na oknach. Brunet już przestał się nawet starać i próbować je domyć. Pogrążył się w smutnej rzeczywistości, jak reszta mieszkańców.

Zbliżał się wieczór, a w całym mieszkaniu panował półmrok. Żarówka w kuchni już dawno wypaliła się, ale Colin nie miał ani chęci, ani czasu na zakup i wymianę nowej. Ostatnimi czasy nie miał chęci na nic. W jego głowie dominowały tylko dwa uczucia. Kompletny mętlik albo męcząca pustka. Myślał za dużo albo za mało.

Obecnie znajdował się w tym pierwszym stanie. Jak uważał, tym gorszym. Jednakże wiedział, że ze zmianą nastroju, zmieni się również jego postrzeganie i okaże się, że jakiekolwiek myśli nie są najgorsze.

Siedział na barowym krzesełku, przy kuchennej szafce od strony salonu. Tyłem do światła. W prawej dłoni, opartej o blat, tak, że ręka zwisała poza niego, trzymał kuchenny nóż. Ciekła z niego ciemna krew, jego własna.

Lewa ręka ułożona była płasko na stole, środkiem do góry. Patrzył jak z otwartych ran leje się krew, zmieniając cały kolor skóry na czerwony. Kałuża krwi powoli docierała do brzegu i za kilka chwil miała zacząć kapać na kafelki.

— Kurwa! — przeklnął, wypuszczając nóż z dłoni. Z głośnym szczękiem uderzył czubkiem o twardą ziemię. Góra lekko ułamała się.

Jego myśli kłębiły się wokół jednej sytuacji. Pomimo tego natłoku wspomnień oraz setek, jak nie tysiąca, obmyślonych scenariuszy, nie wiedział co powinien teraz zrobić. Większość z nich i tak kończyła się w jeden sposób. Jego śmiercią. Przez samobójstwo albo morderstwo. Tylko w niewielu dożywał spokojnej starości, ale raczej były to senne marzenia niżeli realne plany. Pieniądze to dobro, na które mogą pozwolić sobie tylko nieliczni.

W wieku prawie dwudziestu trzech lat nie miał żadnej pracy i ledwo było go stać na opłatę tego żałosnego mieszkania. O przyzwoitym posiłku już nawet nie myślał. Został z niczym, jedynie studenckie stypendium dostarczało mu jakichkolwiek środków. A teraz, przez brak jakichkolwiek chęci, pogorszył się w nauce.

Uniósł wzrok znad zranionego przedramienia i skierował go w bok. Prosto na zdjęcie jego rodziców. Judy oraz Marill Privonowie. Wspaniałe małżeństwo, chociaż im się nie przelewało, kochali siebie oraz swojego jedynego syna. Na zdjęciu Judy była jeszcze w ciąży. Młodziutka i śliczna, a jego ojciec przystojny i umięśniony. W policyjnym mundurze, wzór do naśladowania...

Colin zawsze chciał iść w jego ślady, głównie dlatego poszedł do szkoły policyjnej. Nie był najgorszy ani też najlepszy. Zwyczajnie przeciętny, chociaż wyróżniał się w zadaniach detektywistycznych i tylko ta myśl trzymała go w tej szkole do samego końca. Ona oraz pokrzepiające spojrzenie jego ojca.

Teraz stracił obie te rzeczy. Przez własną głupotę.

W myślach nieustannie karcił się za swoją chciwość czy nierozwagę. Niby był to nieszczęśliwy wypadek, ale Colin doskonale zdawał sobie sprawę jak do niego doszło. Pragnął wiedzy i dowiedział się za dużo.

Vice VersaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz