Rozdział 25

11 4 0
                                    


Polityka kawiarni była bardzo prosta, a Todd, jej właściciel, wyraził się jasno. Od momentu przyjęcia zamówienia, stolik który obsługiwałeś, stawał się twój, aż do samego końca. Przez przygotowanie napoju, dostarczenie przekąsek i wydrukowanie paragonu. Wszystko po to, aby zapewnić klientom komfort, w końcu ludzie lubią utrzymywać kontakt z osobą, którą już kojarzą.

Godziny szczytu minęły, a pech chciał, że to akurat Ivilia przyjęła ostatnie dwa zamówienia. Dlatego teraz ona latała między stolikami, upewniając się, że całe zamówienie jest właśnie takie, jak być powinno, a Vhalla najprawdopodobniej siedziała na telefonie na zapleczu. Nieco wolniejszym już krokiem przemknęła do klientów, w dłoni trzymając terminal. Przygryzła nerwowo wargę, jednak szybko zreflektowała się przy gościach, odbierając zapłatę. Podziękowali i wyszli. Umyła oba stoły i wróciła za ladę.

– Vhalla! – krzyknęła, układając szklanki. Jedną z nich musiała przetrzeć ścierką, bo pozostawiła na niej mokry odcisk. Musiała się opanować i odpowiednio dobrać słowa. Uświadomiła sobie, że to dzisiaj jest ten dzień, a jeśli źle to rozegra, plan również się nie uda. – Pomóż mi!

Zza drzwi wyłoniła się sylwetka o wiele wyższej dziewczyny. Czarny kok, upięty na czubku głowy, z którego niechlujnie wypadło kilka zakręconych kosmyków, tylko dodawał jej centymetrów. Górowała nad nią, co tylko bardziej ją peszyło. Nie było to uczucie, do którego Ivilia miała jak przywyknąć.

– Co potrzeba?

No właśnie, co potrzeba? Nie przemyślała dalszej części rozmowy, jednak Vhalla, wcale się tym nie przejmując, podeszła do kasy. Otworzyła ją z cichym westchnieniem i zaczęła grzebać między paragonami, kilka z nich spinając, przekładając czy układając. Sama chyba nie wiedziała po co.

– Zadaj to cholerne pytanie – ponagliła ją zniecierpliwiona, zatrzaskując, trochę zbyt mocno, szufladkę. Od dłuższego czasu czuła na sobie wzrok dziewczyny, która zerkała na nią ukradkiem, mając nadzieję, że tego nie zauważy. Jakby kumulowała w sobie wszystkie siły lub próbowała zebrać myśli czy słowa. Doskonale pamiętała ten zagubiony wzrok. W końcu objawiał się tylko w jej towarzystwie.

– Twój ojciec jeszcze żyje? – wypaliła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ze wszystkich przerobionych w głowie scenariuszy, wybrała ten najgorszy. Zaczęła wyklinać się w myślach. Była spalona.

– Oczywiście, że żyje! – odkrzyknęła, nie wiedząc jak powinna zareagować. Pytanie wydało jej się jednak abstrakcyjne i na tyle surrealistyczne, że potrafiła tylko parsknąć śmiechem. Obrócenie tego w żart wydawało się najlepszą opcją. Chłodny wzrok Ivy sprowadził ją jednak na ziemię. Odchrząknęła. – Czemu pytasz?

– Mam projekt w szkole... – Ivilia czuła się w tym momencie, jak wyborowa krawcowa. Szyła na bieżąco, nie wiedząc jakie kolejne słowo wypadnie z jej ust. Była równie zaskoczona co Vhalla, jednak potrafiła zapanować nad swoją mimiką. Teraz musiała tylko iść w to dalej. – Jeden z wykładowców chciał, żebyśmy przygotowali felietony na temat naszego miasta. Moja grupa uparła się na politykę i...

– I chcesz, żeby mój ojciec wkręcił was do urzędu – dokończyła za nią, krzyżując ramiona na piersi w obronnym geście.

Nigdy nie gadała ze swoimi rodzicami o pracy. Tak naprawdę to mało ze sobą rozmawiali, dlatego też jej matka, Meliene Yarl, nie miała najmniejszych skrupułów, aby pewnego dnia po prostu spakować swoje rzeczy i wyjechać z miasta. Ani ona, ani jej ojciec nawet nie spytali dlaczego. Jedynie domyślali się, że miała dość przestępczości w mieście, o której tak często wspominała, gdy już mieli jakąkolwiek interakcję. Dosyć zrozumiałe.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 27 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Vice VersaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz