Rozdział 10

17 8 6
                                    


Chociaż do zachodu słońca pozostało jeszcze kilka godzin, w jadalni panował półmrok. Szkarłatne, grube zasłony przysłaniały wypucowane na błysk okna. Ogromny żyrandol z kryształowymi kielichami czy metalowe kinkiety, zawieszone wysoko nad ziemią, były jedynym źródłem światła. Światło odbijało się od srebrnych sztućców, porcelanowych talerzy oraz szklanic o grubym szkle.

Na stole postawiono kilkanaście rozmaitych trunków i potraw, przyrządzonych z niebywałą precyzją, aby każdy z ucztujących miał pełną dowolność w wyborze. A przy kwadratowym stole siedziała ich czwórka. Jasny kolor włosów nie był jedyną cechą, która świadczyła o ich pokrewieństwie. Byli do siebie podobni szczególnie w kwestii charakteru. Ich chora ekscytacja, żywiołowość czy zachwyt, była szczególnie przerażająca dla ludzi z ich otoczenia. Jedynie najmłodsza córka wydawała się być inna, zawsze poważna, wywyższająca.

Na lewo od wejścia siedziała prześliczna kobieta, o krągłych kształtach i idealnie związanym, wysokim kucyku. Kilka pasemek grzywki, których nie udało się jej zaczesać za ucho, opadało jej na ramiona. Gdy pochylała się lekko do przodu, aby wziąć kęs równo uciętego steka, okulary trzymały je, aby nie wpadły jej na promienną twarz. Przymrużyła oczy, delektując się smakiem.

Po jej prawej stronie siedziała czteroletnia dziewczynka, zajadająca się fioletowym winogronem. Na przeciwko niej siedział o dziesięć lat starszy brat. Chociaż lubił mówić, że to wina wysokich krzeseł, z powodu własnego wzrostu nie sięgał nogami do ziemi. Żywiołowo wymachiwał stopami, a całe jego ciało chronicznie podskakiwało na miękkiej poduszce na krześle. Nie trafił widelcem do ust i cały umazał się w pomidorowym sosie z ryby. Zdenerwowany, szybko otarł zaprawę.

Obok niego i na przeciwko małżonki, siedziała głowa rodziny. Julio Saul, jeden z czterech kapitanów mafii Vice Versa. Szkła jego okularów groźnie błyszczały, gdy kroił krwisty stek, z którego aż wylewał się słodki tłuszczyk. Oddzielił kęs mięsa od całości steka i nożem dołożył na widelec kawałek pietruszki, którą pokroił wcześniej. Wsadził do ust i pogryzł. Po jego języku momentalnie rozprzestrzeniła się ostra słodycz. Niemal jak lawa zalała cały jego język i podniebienie, doprowadzając do pojawienia się kropelki łzy w jego lewym oku.

— Kocham cię Julio — odezwała się Zelda, widząc jak jej mąż żuje posiłek. Zdawała się nie zauważać, jego zaskoczonej miny, gdy tylko poczuł smak. Uśmiechnęła się ciepło i wzięła do ręki kieliszek z czerwonym winem. — Mam nadzieję, że smakuje ci stek, który sama przyrządziłam. Znalazłam jakiś przepis w internecie, ale chyba mnie oszukali, bo zamiast słodkiego wyszło ostre.

— Jest perfekcyjne, skarbie. — Julio uśmiechając się szczerze, położył swoją ciepłą dłoń na ręce małżonki. Na jej policzkach momentalnie pojawił się rumieniec. Delikatnie pociągnął nosem, czując jak zaczyna z niego cieknąć woda.

— Mamo... — Mari otworzyła swoje usteczka, ciężko oddychając, gdy wsadziła do buzi pokrojone wcześniej przez rodzicielkę mięso. — Strasznie piecze.

— Pewnie mama znowu pomyliła przyprawy — zaśmiał się Taff, obsesyjnie krojąc kolejny kawałek. Szybko przegryzł i kontynuował. — Ale to dobrze, lubię ostre jedzenie. Mam to po mamie i tacie, nie moja wina, że jesteś jakaś inna.

— Taff. — Zelda spojrzała na niego, wzrokiem, jakby prosiła go, aby przestał. Nie krzyknęła, chociaż odrobinę podniosła głos.

— Mamo, on znowu to robi! — Głos Mari lekko załamał się. Zdawała sobie sprawę ze swojej inności, jednak nie lubiła jak ktoś jej o tym ciągle przypominał. A było to ulubione zajęcie i temat rozmów Taffa. — Powiedz mu coś.

Vice VersaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz