Rozdział 4

18 9 0
                                    

Carla zamknęła za sobą wejściowe drzwi najciszej jak tylko potrafiła. Czuła się jak zbuntowana nastolatka, która o północy, pijana wracała z imprezy i nie chciała obudzić rodziców, którym przecież obiecała, że będzie smacznie spać. Nawet miała na sobie elegancką, czerwoną suknie. Od niej też cuchnęło alkoholem, ale w jaki inny sposób miała pachnąć barmanka po dwunastogodzinnej zmianie.

Było już dawno po pierwszej, chociaż bar Oasis zamykał się równo o północy, ktoś musiał wszystko posprzątać czy przygotować pub na kolejny ciężki dzień. Sobotę.

W progu zdjęła szpilki i cicho przemknęła do swojego pokoju, starając zwracać na siebie jak najmniej uwagi. W małym salonie poczuła unoszący się zapach jajecznicy. Zaburczało jej w brzuchu, jednak szybko wyrzuciła z głowy pomysł zjedzenia kolacji. Za wszelką cenę chciała uniknąć dzisiaj konfrontacji z rodzicami. Już wolała przez to wszystko przejść, gdy już się wyśpi.

— Nie tak prędko, młoda damo.

Z głębi salonu odezwał się szorstki głos Trixx. Siedziała na materiałowym fotelu, z nogami przerzuconymi przez rączkę, a w dłoniach trzymała książkę. Od paru godzin udało jej się przekręcić dopiero trzy strony, a i tak nie potrafiła przypomnieć sobie co takiego czytała. Zżerał ją stres, a w głowie kłębiły się setki myśli.

Łokciem szturchnęła swojego męża, który spał na kanapie. Leżał na plecach, a jego lewa ręka i noga zwisały z wąskiego materacu. Jeden niekontrolowany obrót, a wylądowałby na podłodze, cały poobijany. Gardner chrapnął gwałtownie, wybudzając się z lekkiego snu. Zdezorientowany uniósł głowę, ale po chwili zrozumiał co się dzieję.

— Hej mamo — rzuciła kojąco Carla. — Hej tato.

Skuliła się w sobie, wiedząc co stanie się zaraz. Skoro czekali tutaj prawie trzy godziny, nie było opcji, żeby przełożyć tę rozmowę na jutro rano. Musiała stanąć przed wyborem. Powiedzenia im prawdy, czy dalszego kłamania. Wiedziała, że prędzej czy później i tak dowiedzieliby się czym tak naprawdę się zajmuje.

— Charlotte Sims.

Carla wzdrygnęła się, słysząc swoje pełne imię. Nikt tak do niej nigdy nie mówi. Poza jej wkurzoną, przyszywaną matką. Nigdy tak naprawdę nie poznała swojej rodzicielki, gdyż rodzice, z braku środków do życia, porzucili ją, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Jednakże Trixx oraz Gardner zaadoptowali ją i pokochali jak własne.

— Chcesz nam to wszystko wyjaśnić?

Głos mężczyzny rozniósł się echem po praktycznie pustym pomieszczeniu. Nigdy nie było ich stać na mocne zdobienia w mieszkaniu, musieli zadowolić się jedynie najpraktyczniejszymi meblami. Jednakże teraz, gdy Carla przynosiła do domu dwukrotność łącznej pensji rodziców, mogli pozwolić sobie na wyższy standard życia.

— Praca jak każda inna... — odpowiedziała, zniżając ton głosu. Chociaż każda część jej garderoby miała przypominać o jej pewności siebie i poczuciu wyższości, teraz wyglądała jak żałosny, bezpański pies z podkulonym ogonem.

— Jakim cudem w wieku dziewiętnastu lat udało ci się zostać właścicielem tego baru? Czy to ma coś wspólnego z mafią? — Głos Trixx załamał się, a oczy zaszkliły. — Dziecko... Czy ty dołączyłaś do mafii?

— Nie! — odkrzyknęła. Cisnęła w kąt szpilki, które do tej pory trzymała w dłoni za rzemyki. Szczerze brzydziła się mafią, jednak realia miasta nie pozwalały na tak szczerze dzielenie się przemyśleniami. — Ja chciałam tylko wieść lepsze życie...

— Carla... Nam wszystko możesz powiedzieć. — Trixx zamknęła książkę i odłożyła na pobliski stolik, nawet nie zaznaczając, na której stronie skończyła. Podeszła do córki, następnie przytuliła ją czule. — Jesteśmy twoimi rodzicami. Przecież możesz nam ufać, skarbie.

Vice VersaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz