Po dokładnym przemyciu rany i oczyszczeniu jej z resztek tynku, Ivilia owinęła dłoń Harleya bandażem, po czym zwinęła go, aby wrzucić do koszyczka z podstawowymi zapasami medycznymi. W mieszkaniu panowała tak gęsta atmosfera, że nawet Min uznał, że pora w końcu faktycznie posprzątać w pokoju, aby więcej nie narażać się współlokatorce. Wpakował wszystkie butelki do czarnego worka na śmieci, który wypełnił po brzegi. Naczynia wsadził do zmywarki i nawet umył kuchnie.
— To ja... — zaczął Harley, gdy jego opatrunek był gotowy. — Może już pójdę.
— Właściwie to mam do ciebie pytanie — powiedziała Ivilia, gdy ten zakładał buty. Robiąc to jedną ręką, wyglądał strasznie pokracznie. Długo biła się z myślami, ale wiedziała, że bez jego pomocy się nie obejdzie. — Wiesz jak dostać się na podziemny parking?
— Zależy jaki.
— No taki... — urwała, ważąc słowa. — Załóżmy, czysto teoretycznie, że taki, który należy do korporacji.
— Może i bym wiedział, ale czemu pytasz? — Spojrzał na nią, podejrzliwie mrużąc powieki. Udało mu się wcisnąć jednego buta. Na całe szczęście nigdy nie rozwiązywał sznurówek, więc teraz nie musiał się nimi martwić.
— Słyszałam dzisiaj, jak dwóch klientów mówiło coś o nielegalnych walkach psów — skłamała, chwilowo celowo pomijając fakt, że w tym samym miejscu odbywają się też walki na śmierć i życie, ludzi. Horda nie była jeszcze na to gotowa. — Te psy walczą do upadłego, a jeśli będzie remis, oba są torturowane dopóki nie wyzioną ducha.
— Chcesz je uwolnić — raczej stwierdził niż zapytał Min. Nie czekając na odpowiedź zaczął zakładać buty. — Znasz adres?
Zatrzymali się przed sporych rozmiarów budynkiem korporacji, której nazwa została zerwana, a szklanych ścian dawno nikt nie mył. Pomimo tego, że budynek wyglądał na podniszczony, był jak najbardziej funkcjonalny. Chociaż teraz na parkingu nie stało żadne auto, świadczyło tylko o tym, że pracownicy pracują w tygodniu i nikt nie przychodzi tu w weekendy. Byli względnie bezpieczni.
Starając się zachowywać naturalnie weszli na teren firmy. Zaszli budynek od drugiej strony, upewniając się czy żadna z kamer na nich w tym momencie nie patrzy. Akcja wyglądała dokładnie tak jak zawsze. Wszystko było ustalone, każdy miał swoją role i rozumieli się bez słowa. Gdy Harley otworzył swoją materiałową torbę zapinaną na suwak i zaczął wyciągać odpowiednie narzędzia, Ivilia z Minem rozglądali się, czy ktoś przypadkiem ich nie podgląda.
Otworzenie tych drzwi zajęło brunetowi trochę dłużej, niż zwykle. Gdy jednak zamek kliknął cicho, chłopak nacisnął za klamkę, jak zwykle lewą ręką, tą na której miał rękawiczkę i wpuścił towarzyszy do środka. Zanim weszli, nałożyli na twarze maski. Teraz on stanął na czatach, niezauważenie kręcąc się po okolicy, cały czas pod telefonem, w razie gdyby przydarzyła się niespodziewana sytuacja.
Gdy tylko weszli, drzwi zamknęły się za nimi, a na ułamek sekundy utonęli w mroku. Chwilę później podłużne lampy wiszące u sufitu zapaliły się, gdy tylko Iva sięgnęła do kieszeni, aby wyjąć telefon i włączyć latarkę. Wykrywały ruch. Bardzo wygodne do codziennego użytku, raczej średnio przydatne dla kogoś, kto próbował infiltrować od środka placówkę wroga. Nie było jednak kamer.
— Jak myślisz, gdzie teraz?
— Przed siebie.
Znajdowali się w podziemnym parkingu, jednak niemal całkowicie opustoszałym. Mijali bramy wjazdowe aktywowane na pilota, jednak praktycznie wszystkie były zastawione od środka, a od zewnątrz zarośnięte jakimiś chwastami. Widać, że nikt dawno z nich nie korzystał, a mechanizmy zdołały zardzewieć przez panującą tutaj wilgoć. Nagle korytarz urwał się w połowie, jakby ktoś zamurował pozostałą jego część. Nawet postawiona ściana, wyglądała na o wiele nowszą i mniej obdartą niż pozostałe. Na środku znajdowały się szerokie drzwi.
CZYTASZ
Vice Versa
FantasyW mieście Deveport prawo i sprawiedliwość stały się jedynie pustymi słowami. To świat, gdzie lojalność jest cenna jak klejnoty, a intrygi układane są na kształt pajęczyny. Korupcja w rządzie nie jest tajemnicą, lecz otwartym sekretem, o którym nikt...