Rozdział 15

17 7 2
                                    


— Ile płacimy? — zapytał starszy mężczyzna, wyjmując z kieszeni spodni portfel.

Carla zamarła, w ciszy gapiąc się na mężczyznę. Siwizna już dawno zaatakowała jego czarne włosy, nie oszczędziła nawet brwi. Jego wąska, pociągła twarz nosiła ślady sińców i jak na starego człowieka przystało, była cała pomarszczona. Jednak doskonale pamiętała te rysy twarzy. Właśnie w ten sposób wyobrażała sobie oblicze Mathieu Bosa, jej poprzednika i byłego szefa baru alkoholowego Oasis, za parę lat.

Starała się zapomnieć o sytuacji sprzed równo półtora roku, która miała miejsce w tym budynku, jednak zawsze gdy prawie jej się to udawało, w barze pojawiali się jego rodzice. Nie mogła im tego zabronić, jednakże żal ściskał jej serce. Chociaż od jego śmierci minęło sporo czasu, tęskniła za nim. Z początku traktowała go jak wuja, jednak później uczucie przerodziło się w coś więcej. Nawet jeśli dwa razy starszy, był pierwszą osobą, na której jej zależało w ten konkretny sposób. A potem, jej serce pękło i zostało zakopane w trumnie.

— Państwo Bos — odezwała się z udawanym gniewem, wyrywając umysł z zamyślenia. — Proszę tak nie mówić. Jak zwykle, piją państwo na koszt firmy.

— Jesteś zbyt dobra — zauważyła kobieta. — Cieszę się, że Mat do końca swoich dni miał u boku kogoś takiego.

Jej oczy ponownie zaszły łzami. Szybko złapała za pudełko chusteczek leżące obok niej na stoliku i wyciągnęła jedna z nich, żeby otrzeć łzy, a potem wysmarkać nos. Na kelnerskiej tacy walały się już dziesiątki przemoczonych, pomiętych kulek. Carla, patrząc na panią Bos z każdą sekundą czuła się coraz gorzej. Kręciło jej się w głowie, a teraz zaczynało być niedobrze. Zbierało jej się na wymioty, jednak nie mogła tego po sobie pokazać.

— Kochanie. — Pan Bos wstał z krzesła, lekko chwiejąc się. Alkohol dostał się do krwi, działając na zmysł równowagi. Stanął za plecami małżonki i położył jej dłonie na ramionach. — Powinniśmy się zbierać. Zaraz zrobi się ciemno i zaczną przychodzić tu ludzie, którzy chcą dobrze spędzić wieczór. Raczej nie ucieszy ich widok dwójki płaczących emerytów.

Kobieta kiwnęła głową i wymacała opartą o ścianę laskę. Podniosła się z krzesła, a stare kości chrupnęły boleśnie. Carla dopadła do niej i wzięła pod ramię, aby pomóc wyjść na zewnątrz. Była niewidoma, jednak nigdy nie skarżyła się. Jej biała laska stukała cicho w ziemie, gdy ta starała się zorientować w położeniu i układzie pomieszczenia. Nie musiała tego robić, gdyż doskonale znała rozkład lokalu. Kilkanaście lat temu, gdy jeszcze widziała otaczający ją świat, lubiła odwiedzać syna w pracy, a od tamtej pory nic się nie zmieniło. Ona sama oślepła chwilę po tym, jak dowiedziała się, że jej syn zmarł.

— Do widzenia, państwu — powiedziała, machając na pożegnanie.

Pan Bos uśmiechnął się, unosząc dłoń.

— Do widzenia, skarbie. — Kobieta odwróciła się na pięcie w stronę, z której dochodził jej głos i spojrzała prosto na twarz Carli. Jej oczy były puste, jednak ta nigdy nie lubiła nosić okularów, aby je ukryć. Kiwnęła w podzięce głową. Chciała traktować ją jak córkę i była niesamowicie wdzięczna, że ktoś kontynuował spuściznę jej dziecka.

Wsiedli do starego auta, które dawno zaczęło podchodzić rdzą, po czym odjechali. Dziewczyna jeszcze przez chwile stała w progu i z nostalgią patrząc na odjeżdżający samochód. Wiatr delikatnie rozwiał jej blond włosy, upięte w wysoki, niechlujny kok, a materiał czerwonej sukni załopotał, odsłaniając gładkie uda. Odwróciła się i wróciła do środka.

Vice VersaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz