Rozdział 10

16 2 0
                                    

Obudziłam się rano. Czułam się wyspana, ożywiona. Czyżbym doczekała się w końcu spokojnej nocy? Aż nie mogłam się nadziwić, przespałam calutką noc. Promienie słońca oświetlały mój pokój, a wszystko inne było idealnie na swoim miejscu. Spokojnym krokiem zeszłam na dół nie mogąc doczekać się napisania do Francesco, Davida i Amelii o tym, że nie przyśnił mi się ani jeden koszmar w ciągu nocy. Nigdzie jednak nie mogłam znaleźć swojego telefonu. Przeszukałam salon, kuchnię, łazienkę, zawróciłam do pokoju i sprawdziłam, ale nie było go. Gdzie ja go posiałam? Nagle uświadomiłam sobie, że za szybą nie było już jasno jak dosłownie pięć minut temu. Niebo spowite było ciemnymi burzowymi chmurami, a ulica była kompletnie pusta. Nie potrafiłam dostrzec ani jednej żywej duszy. Nagle w okno uderzył ptak, odskoczyłam jeden krok do tyłu, jego krew splamiła szybę. Zbiegłam ze schodów i wyszłam na zewnątrz. Przed domem, na dachu leżała cała masa martwych istot. Co się właściwie działo? Mój oddech przyśpieszył, niewiele myśląc zaczęłam iść wzdłuż ulicy. Nikogo nie udało mi się spotkać, ale im dalej szłam tym widok ulegał drastycznej zmianie. Budynki, które mijałam były zniszczone, jakby splądrowane. Z niektórych unosiły się kłęby dymu, pojawiało się coraz więcej ognia. Z minuty na minutę przyśpieszałam kroku, aż w końcu zaczęłam biec przed siebie. Chciałam dotrzeć jak najszybciej do centrum miasta, a później pod szkołę. Kiedy dobiegłam obraz jaki ujrzałam zmroził mnie doszczętnie. Wszędzie było pełno krwi, wręcz ciurkiem lała się do studzienek, kapała z drzew, spływała po ścianach ratusza, zaś na trawie leżały bezwładne ciała mieszkańców. Starszych, dorosłych, a nawet dzieci, wszyscy byli martwi. Przechodząc między nimi dostrzegłam na ich twarzach przerażenie i cierpienie, jakiego doświadczyli. Zaczęłam się trząść, a po policzkach ciekły mi łzy, próbowałam spokojnie oddychać, ale na nic się to zdawało. Nie wiedziałam co zrobić, co myśleć. Rose... Riley... Will... Connor... musiałam ich znaleźć! Spojrzałam na zegar znajdujący się na ratuszu, lecz nie potrafiłam dokładnie odczytać widniejącej godziny. Myśl Mikeyla! Zamknęłam oczy, po chwili podjęłam kolejną próbę. Gdy je otworzyłam, jakimś sposobem znalazłam się w pobliżu szkoły. Wyglądało to tak jakbym się teleportowała. Pobiegłam tak szybko, ile miałam sił w nogach. Wyłoniłam się za zakrętu i zatrzymałam się. Spod bramy także płynęła krew. Nie, nie, nie! Krzyczałam w swojej głowie, a kiedy weszłam na główny plac, zakryłam usta dłonią. Rose, Riley, Will, Francesco, Amelia i David leżeli rozrzuceni na gruzach szkoły. O matko, nie. Zaczęłam płakać jak nigdy dotąd, podeszłam do każdego z ciał i próbowałam ich obudzić. Krzyczałam do nich. No już ruszcie się! Nie! Nie! Nie! Proszę! Nie mogę już nikogo stracić!

- Oni byli twoją słabością – odezwał się znajomy głos zza moich pleców. Odwróciłam się klęcząc na ziemi cała zapłakana.

- Connor? – jego postać stała przede mną. Był w znakomitej kondycji, jednak to, w jaki sposób się odezwał, patrzył na mnie, to nie był Connor jakiego znałam. - Co się tu stało?

- Nie wiesz?

- Czego? – zapytałam chwiejnym głosem.

- To twoja wina.

- O czym ty mówisz?

- Ty ich zabiłaś.

- Co?

- To ty wszystko zniszczyłaś.

- Nie... to nie ja – zapierałam się. Connor mówił to z pełną powagą. Podniosłam się energicznie.

- Niszczysz wszystko na swojej drodze. Jaką masz czelność wciąż oddychać? – powiedział bezdusznie.

- Co ty wygadujesz?! Co się stało?!

Blask Księżyca (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz