Rozdział 5

25 3 0
                                    

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy ujrzałam Connora Petersona stojącego razem z resztą w naszym bunkrze. Wyglądał na bardzo zdezorientowanego i wystraszonego. Trzymał się za swoje lewe ramię. Czułam zapach jego spływającej krwi. Gniew zaczął opanowywać moje ciało. Gdy tak na nich patrzyłam miałam ochotę ich rozszarpać.

- Co do diabła?! Co do cholery on tutaj robi Will?!

- Mikeyla, mogę wszystko wytłumaczyć... - próbował mnie uspokoić. Ze zdenerwowania zeskoczyłam z balkonu i podeszłam szybkim krokiem w ich stronę. Kątem oka dostrzegłam zdziwienie na twarzy Connora.

- Spokojnie... - Riley stanęła między mną a Willem, zaś sam Will skrył Connora za swoimi plecami, jakby bał się, że zaraz faktycznie coś mu zrobię.

- Spokojnie?! Mam być spokojna?! Jego tutaj w ogóle nie powinno być!

- Wiem, sytuacja wyrwała się spod kontroli. To jedyne odpowiednie miejsce, gdzie mogliśmy przyjść.

- Connor dobrze się czujesz? Jest ci słabo? – spytała zmartwiona Rose. Faktycznie jego twarz była blada jak ściana, a jego ręce zaczęły się trząść.

- Ja... - ledwo wydusił z siebie słowa - nie mogę tego wszystkiego pojąć, gdyby nie Will bylibyśmy martwi albo gorzej.

- Mówiłam, że nie przeżyjesz tu tygodnia – od razu przeniósł swój wzrok na mnie. Próbował coś na to odpowiedzieć, ale zrezygnował. Przeszłam obok nich, skierowałam się do drzwi bunkra i sprawdziłam, czy są dokładnie zamknięte. – Nikt za wami nie szedł?

- Nie, jestem pewien, że nie. Szliśmy tak, by być jak najmniej widocznym. Co jakiś czas sprawdzałem czy nikt nas nie śledził.

- Co? Kto miałby nas śledzić? W ogóle, co to za miejsce? Jakim cudem coś takiego znajduje się pod szkołą? – w końcu z Connora zaczęły wylewać się pytania, w których było słychać ogrom frustracji i nerwów. Zanim ktokolwiek odpowiedział bezmyślnie na jego pytania, machnęłam ręką z tyłu jego głowy, a on padł jak kłoda w ramiona Willa.

- Mikeyla! Co ty zrobiłaś?! – chyba po raz pierwszy Rose na mnie krzyknęła.

- Nie martwcie się. Przyda mu się mała drzemka, a my poważnie przedyskutujemy tę sprawę wyłącznie w naszym gronie. Nie sądzicie, że tak będzie lepiej?

- Zgadzam się z Mikeylą – przytaknęła Riley. – Will połóż go na kanapie.

- Przyniosę koc i apteczkę, by go opatrzyć – zaoferowała się Rose.

Pomogłam Willowi przenieść Connora na stojącą niedaleko nas kanapę, a potem sama usiadłam na fotelu obok. Riley poszła w moje ślady, za to Will obmył ręce z krwi. Chwilę potem znalazł się w naszym towarzystwie, tak samo jak Rose, która od razu zajęła się raną Connora, a następnie Willa. Connor najbardziej ucierpiał z ich dwójki. Na szczęście rana nie była zbyt głęboka. Nie został on jednak zraniony jedynie na ramieniu. Widziałam siniaki na jego szyi, prawdopodobnie spowodowane duszeniem, a także jego bardzo zaczerwienione i zdarte nadgarstki. Will zaś miał rozciętą wargę i poobijaną twarz.

- Nic mu nie będzie? – spytała mnie Riley.

- Nie, bez obaw, to proste zaklęcie usypiające. Nie odczuje żadnych efektów ubocznych. Kiedy się obudzi powiemy mu, że po prostu zemdlał.

- Ile czasu będzie tak spał?

- To zależy, niektórzy śpią dłużej, a inni krócej. Patrząc po jego obrażeniach, pośpi wystarczająco na tyle byśmy omówili całą tę zaistniałą sytuację, której zresztą się obawiałam – przesłałam wrogie spojrzenie Willowi. – Dalej, słuchamy, jestem bardzo ciekawa w co się wpakowaliście.

Blask Księżyca (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz