Rozdział 12

103 10 0
                                    

Iwo


Mimo wczesnej godziny w klubie Samba muzyka dudniła na cały regulator, a prawie wszystkie stoliki i loże były zajęte. Głównie nastolatki w krótkich spódniczkach okupowały klub szukając zapewne bogatego sponsora na wieczór. Ja siedziałem w rogu i czekałem, aż właściciel się do mnie pofatyguje. Teatralnie zerknąłem na zegarek, bo kelnerka miała mu przekazać, że jestem już ponad piętnaście minut temu, tymczasem gość ani myślał pokazać mi się na oczy. Nic dziwnego skoro zalegał ze spłatą już trzeci tydzień i Artur coraz bardziej się niecierpliwił. Przewidziałem taki scenariusz, dlatego zarówno okna jak i drzwi od zaplecza były obstawione, na wszelki wypadek gdyby delikwent chciał nam się wymknąć tyłami. 

Kolejny raz moje przypuszczenia okazały się słuszne, bo chwilę później zobaczyłem jednego z moich ludzi prowadzącego dłużnika prosto w moją stronę.

- Próbował zwiać oknem w kiblu – powiedział i uśmiechnął się krzywo

- Oj, Michał, Michał – zwróciłem się do niego – I na co ci to było? Przed nami nie uciekniesz

- Ja wcale nie...

- Nawet nie próbuj wciskać mi kitu, bo się wkurzę – przerwałem mu – a jak jestem zły, to robi się nie przyjemnie. Siadaj – kiwnąłem głową w stronę pustego miejsca naprzeciw mnie.

Chciał coś powiedzieć, ale uciszyłem go uniesionym w górę palcem, na co tylko spuścił głowę i zajął miejsce.

- Nie ma takiego miejsca na ziemi w którym cię nie znajdziemy. Lepiej żebyś o tym pamiętał, a teraz do rzeczy. Zapytam raz i liczę na konkretną odpowiedź: kiedy będzie kasa?

- Yyy... ja... - stękał pod nosem, wykręcając palce

To oczywiste, że nie miał forsy. Gdyby miał zapłaciłby chociażby po to, żebym nie musiał go więcej odwiedzać, a tak się składa, że moje wizyty już nie jednego przyprawiły o palpitacje serca.

- To jak? - zapytałem, bo cholernie chciałem już stąd wyjść

- Nie mam – wydusił wreszcie

- No tego to się kurwa domyśliłem, pytam kiedy będzie? - Czasami miałem wrażenie, że ci wszyscy ludzie mają mnie za kompletnego idiotę. Przecież jakby miał to bym tu nie przyjeżdżał.

- W... W... przy...przyszłym tygodniu – zaczął się jąkać – O... Obie...Obiecuję

- No jak widać te twoje obietnice są chuja warte, bo niedawno też obiecywałeś, że będziesz spłacał regularnie, a co mamy? Dług rośnie, odsetki się naliczają, moja prowizja, bo musiałem się tu fatygować i jeszcze wypłata chłopaków, którzy cię spod okna zgarniali. Zastanów się dobrze czy warto.

- We czwartek – westchnął – we środę powinienem dostać przelew

- O! I teraz gadasz z sensem. Czyli jak? Widzimy się we czwartek?

- Będę tu czekał

- No i świetnie – klasnąłem w dłonie i wstałem od stolika – Tylko żeby przypadkiem nie przyszło ci do głowy żeby zrobić sobie jakieś małe wakacje czy coś. Sam diabeł cię przede mną nie schowa, a uwierz, że jak cię potem znajdę... To sam się przekonasz jaki potrafię być pomysłowy.

- Bez obaw i tak nie mam dokąd iść

Popatrzyłem na niego przez chwilę i bez słowa wyszedłem z knajpy. To był czwarty tego dnia dłużnik i trzeci który próbował zwiać. Miałem zaplanowanych jeszcze dwóch na dziś, ale odpuściłem.

- Panowie – zwróciłem się chłopaków, gdy staliśmy już na parkingu – na dziś koniec. Mam już dość tych śmierdzących strachem idiotów

- Jasne, podrzucić szefa gdzieś?

- Nie ma takiej potrzeby

Odjechali z piskiem opon, a ja w tym czasie wybrałem numer, który ostatnio dość często pojawiał się w moich ostatnich połączeniach.

- Witaj skarbie – odezwał się miły, choć nieco piskliwy damski głos

- Jesteś wolna?

- Dla ciebie? Zawsze

- To świetnie, za pół godziny będę w Harmonie, pokój ten co zawsze

- Przyjadę – odpowiedziała i bez zbędnego pierniczenia odłożyła słuchawkę

Lubiłem Tinę, choć na imię miała zapewne inaczej nie miało to dla mnie znaczenia. Była zawsze chętna, zawsze gotowa, a po wszystkim po prostu wychodziła. Bez narzekania, jęczenia i innych tego typu pierdół. Gdyby nie była dziwką chyba bym się z nią ożenił.

LichwiarzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz