Prolog

328 7 0
                                    

Znów padało i było piekielnie zimno. Nienawidził listopada. Często zastanawiał się, dlaczego nie urodził się gdzieś w Ameryce Południowej albo w Australii. Może chociaż Hiszpania czy Włochy. Niestety los nie był dla niego aż tak łaskawy. Prokurator Antonii Liljewski wpatrywał się w blat baru skrupulatnie wycierany przez podstarzałego, otyłego barmana. Spojrzał w lustro wiszące na przeciwległej ścianie.

- Czy właśnie tak powinno wyglądać obchodzenie swoich czterdziestych trzecich urodzin ? –pomyślał. - Tutaj, w tej pieprzonej spelunie, której już sama nazwa powinna odstraszyć większość normalnych ludzi ? – myślał dalej. - Kto mógł wpaść na taki pomysł, aby nazwać swój lokal „Pod Kotwicą" ? Marynarz ? Pirat ?

Prawnik nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Jeszcze raz spojrzał w lustro. Zobaczył w nim odbicie swojej szarej, zmęczonej twarzy. Krótko przystrzyżone czarne włosy, które były już gdzieniegdzie mocno przeplatane siwymi końcówkami.

Nienaganny ubiór składający się z czarnej koszuli, ciemnych spodni dżinsowych i jasnych skórzanych półbutów powodowały, że z daleka wyróżniał się na tle pozostałych gości baru. Liljewski był mężczyzną przykładającym wielką uwagę do dbałości o swój wygląd. Wychodził z założenia, że staranny, elegancki ubiór jest niejako wyrazem szacunku wobec siebie samego oraz inny otaczających go ludzi.

Podniósł do ust kolejny kieliszek wódki. Gorzka ciecz spłynęła prosto do żołądka, rozlewając się po nim ciepłym strumieniem. Popił wódkę pepsi. Wielokrotnie widział w polskich filmach sensacyjnych jak aktorzy grający role typowych twardzieli nie pili żadnego napoju tuż po wypiciu wódki. Zawsze zastanawiał się jak oni to właściwie robią. Przecież to była całkowita niedorzeczność aby po przełknięciu gorzkiej, palącej cieczy nie wypić czegoś w miarę normalnego.

- Widocznie nie jestem prawdziwym polskim samcem alfa, pokroju Bogusława Lindy – podsumował wreszcie.

Kolejna porcja wódki spłynęła po jego przełyku. Na wiszącym tuż nad barem starym zegarze wskazówki leniwie przesunęły się na godzinę dwudziestą.

- Czyli to już czterdzieści trzy lata pękły – przygryzł wargę dokonując krótkiej analizy swojego życia. - Czterdzieści trzy lata i co on właściwie w ich trakcie osiągnął ?

Wypił kolejny kieliszek wypuszczając głośno z ust powietrze, przesiąknięte oparami alkoholu.

Pił albowiem na trzeźwo nie był w stanie dokonać, analizy logicznej swoich życiowych osiągnięć. Następna porcja wódki spłynęła po przełyku.

- Podsumowując – uderzył otwartą dłonią w bar, aż niektórzy z klientów speluny popatrzyli zamglonym wzrokiem w jego stronę.

Podniósł dłonie w pojednawczym geście, jakby chciał wszystkim pokazać, że nic się nie stało. Oparł się na łokciu, wlewając w siebie wódkę. Przymknął oczy rozpamiętując ostanie wydarzenia w własnych relacjach rodzinnych.

Była żona po piętnastu latach wspólnego życia zostawiła go dla innego, młodszego od siebie o dziesięć lat mężczyznę - członka zarządu międzynarodowej spółki zajmującej się obrotem nieruchomości. Odkąd jego szesnastoletnia córka wprowadziła się z matką do luksusowego domu nowego partnera, kompletnie nie potrafił się z nią porozumieć. O rzadkich spotkaniach z nią nawet nie chciał myśleć.

Wypił ostatni stojący przed nim kieliszek wódki. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy nie zamówić kolejnej kolejki. W końcu jednak machnął ręką.

- Na dziś wystarczy – zdecydował. - Czas się zbierać.

Podniósł się, położył na blacie baru trzysta złotych. Założył ciemny płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Owiało go rześkie powietrze, pełne mocno zacinającego deszczu. Mimo zimna szedł powoli. Nigdzie mu się nie spieszyło. Teraz będąc pod wyraźnym wpływem alkoholu, nawet już nie przeszkadzały mu kaskady wody lejącej się z nieba na gołą głowę.

- Dlaczego tak właściwie ja się tu znalazłem ? – roztrząsał w myślach. - Po ponad dziesięciu latach pracy w Wydziale Śledczym Prokuratury Okręgowej w Warszawie, gdzie zajmowałem się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości. No tak. Jestem tutaj, bo zostałem przeniesiony dyscyplinarnie za naruszenie nietykalności cielesnej kochanka mojej żony.

Rzecznik dyscyplinarny z Prokuratury Krajowej i tak obszedł się z nim stosunkowo łagodnie. Pobity kochaś byłej żony po spotkaniu z nim doznał, silnego przesunięcia lewej komory nosowej. Za takie rzeczy z reguły wyrzucano ze służby. Rzecznik w stosunku do niego wykazał się dużym stopniem solidarności oraz ogromnej wyrozumiałości.

- W obecnych czasach takich ludzi jest już coraz mniej – uśmiechnął się nieprzyjemnie, stawiając kołnierz płaszcza do góry.

- Jestem już w Ełku dziesięć miesięcy - myślał dalej. - W mieście, w którym przestępczość zorganizowana praktycznie w ogóle nie istniała.

Tu królowała skłonność do popełniania typowych przestępstw pospolitych, których poziom skomplikowania był wręcz dziecinnie prosty. Przynajmniej dla niego. Dodatkowo ta trywialna przestępczość znacząco wzrastała tylko w sezonie wakacyjnym, gdy miasto zalewała fala turystów. To właśnie przyjezdni letnicy, czy to pod wpływem alkoholu, czy innych substancji odurzających, lubowali się w łamaniu prawa drobnymi czynami zabronionymi. Ktoś kogoś lekko pobił. Ktoś inny komuś ukradł parę złotych. Czy wreszcie jakiś dzieciak zniszczył „Warszawiakowi" nowego, wypasionego dżipa.

Zatrzymał się. Przetarł dłonią mokre włosy. W oddali widział już swój blok, w którym wynajmował czterdziestometrowe mieszkanie. Typowy, szary czteropiętrowy budynek, których całą masę powszechnie stawiano w latach osiemdziesiątych epoki PRL.

Wszedł do ciasnej, słabo oświetlonej klatki schodowej. W nozdrzach poczuł charakterystyczną mieszankę zapachową, złożoną z oparów stęchlizny oraz uryny.

Mieszkanie, które wynajmował znajdowało się na ostatnim piętrze. Oczywiście o takim luksusie jak winda można było jedynie pomarzyć. Przez dłuższą chwilę szukał w kieszeni płaszcza kluczy. W końcu udało mu się je znaleźć. Wszedł do środka. Powiesił w przedpokoju całkowicie przemoknięty płaszcz. Skierował się do kuchni. Otworzył lodówkę, w której nie panował zbyt duży wybór pożywienia. Za to płynów, w tym zwłaszcza tych z procentami stało całe mnóstwo. Już po chwili rozległ się charakterystyczny syk otwieranej puszki piwa.

Wszedł do pokoju. Ciężko opadł na stary, wytarty w wielu miejscach fotel. Pociągnął duży łyk piwa. W telewizji leciał jakiś film sensacyjny z Segalem w roli głównej.

- Puszczają takie stare gówno a potem dziwią się, że ludzie nie chcą płacić abonamentu telewizyjnego – mruknął pod nosem przełykając piwo.

Zatopił się w barwnych scenach walki, w trakcie których Steven Segal łamał całą masę nosów, rak oraz dłoni. O dziwo te jakże dynamiczne rękoczyny podziałały na niego usypiająco. Poczuł jak jego powieki z każdą chwilą stają się coraz bardziej ciężkie. Odłożył na stół pustą puszkę. Zamknął oczy, wpadając w ciepłe objęcia Morfeusza. 

ProkuratorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz