Na zewnątrz budynku w dalszym ciągu było ciepło. Promienie słońca raziły swoją potężną siłą całą okolicę. Antoni założył okulary słoneczne, o dużych prostokątnych szkłach.
Rozpiął guzik na kołnierzu swojej koszuli. Mocno poluzował krawat. Sięgnął do teczki w poszukiwaniu Vicodinu. Niestety znalazł tylko puste opakowanie.
- Kurwa musiały się skończyć akurat teraz – rozłożył ręce w wyrazie bezradności. - Gdy jest tak duże ciśnienie na te cholerne śledztwo – dodał w głowie wzdychając przy tym głośno.
Lekko utykając, wolnym krokiem poszedł w stronę swojego Audi. Chciał jak najszybciej przekazać Mai Botke całość pobranego materiału biologicznego. Wyciągnął komórkę. Nacisnął ikonkę z zieloną słuchawką, która pojawiła się tuż pod jej nazwiskiem. Nie odebrała. Ponownie zadzwonił i znów to samo. Głucha cisza. Po chwili dostał esemesa. „Nie mogę teraz rozmawiać. Jeżeli chodzi ci o przekazanie materiałów porównawczych, to zostaw je na dyżurce w szpitalu. Zbadam jej najszybciej jak tylko się da".
- Pewnie nie chce ze mną rozmawiać – zaczął kalkulować w głowie. - W sumie nie było w tym nic dziwnego. W końcu sam na to zasłużyłem.
Odpisał jej :
- „Zostawię wszystkie pakiety w rejestracji. Zacznij badania od próbek pobranych od Macieja Burskiego. To nasz główny podejrzany. W niedzielę o 9.00 mija termin czterdziestu ośmiu godzin, po których będę musiał go wypuścić z celi. Wiem, że nie muszę tego pisać, ale będę bardzo wdzięczny za szybkie wyniki badań".
Wsiadł do samochodu. Skrzywił się pod wpływem ciepła płynące z nagrzanego skórzanego fotelu. Przekręcił kluczyk w stacyjce. Uruchomił klimatyzację. Po dłuższej chwili poczuł łagodny powiew zimna. Jechał niczym zaprogramowany robot. Mijał kolejne ulice, nie poświęcając im żadnej większej uwagi. Głowę miał zajętą czym innym. Jego myśli oscylowały wokół śledztwa, nacisków przełożonej, rozmowy telefonicznej z byłą żoną, przyjazdu córki i wreszcie Mai Botke. To było za dużo jak na jedną głowę. Tymi zmartwieniami można by obdzielić kilka osób. Sam Liljewski należał do stosunkowo wąskiej kategorii ludzi odpornych na stres. Lata pracy zamieniły jego psychiczne rozterki w chłodną wyrafinowaną kalkulację. Mimo to aktualnie czuł się kompletnie zagubiony w natłoku tych wszystkich problemów. Nawet nie wiedział, jak i kiedy dojechał do szpitala. Noga tak go bolała, że ciężko było mu wysiąść z samochodu. Zacisnął usta, powoli idąc w stronę drzwi wejściowych. Przed okienkiem w rejestracji nie było żadnych ludzi.
- Dzień dobry. Nazywam się...
- Wiem, kim pan jest, panie prokuratorze – przerwała mu siedząca na dyżurce starsza kobieta ubrana w sterylnie biały fartuch.
Ciągle nie mógł przyzwyczaić się do tego, że w tym mieście większość osób doskonale wiedziała czym się zajmuje.
- Doktor Maja uprzedziła mnie o pańskiej wizycie – dodała łagodnym głosem. - Wiem również, że ma pan coś tu dla niej zostawić.
Prokurator skinął głową, podając pielęgniarce foliowy worek z pobranymi materiałami.
- Tylko niech pani,
- Strzeże tego jak oka w głowie – kolejny raz mu przerwała kręcąc głową z politowaniem.
Już miał odchodzić, gdy potężny ból wstrząsnął jego ciałem.
- Vicodin. Nie mam Vicodinu – przypomniał sobie.
- Czy może przyjmuje dzisiaj doktor Krystian Długosz ?
- Tak. Pan ortopeda jeszcze nie pojechał do domu. Chyba jest w swoimi pokoju.
- Dziękuje bardzo.
Chyba tylko samą siłą woli udało mu się wejść na drugie piętro. Po drodze co chwilę robił przystanki, zaciskając zęby z bólu.
Przed pokojem lekarza nie było żadnych interesantów.
Lekko zapukał w drzwi.
- Proszę – odezwał się dźwięczny głos.
Wszedł do środka. Doktor Krystian Długosz był stosunkowo młodym człowiekiem. Miał długie czarne włosy spięte w kucyk.
- O pan prokurator – lekarz rzucił mu aroganckie spojrzenie. - Co za miła niespodzianka ! Czy coś się stało ? – uniósł brwi do góry. - Znowu nóżka boli ?
Śledczy znał tego lekarza już od paru miesięcy. Mimo kipiącego z młodego mężczyzny sarkazmu, bardzo go sobie cenił. Mało zostało już takich przedstawicieli służby zdrowia jak doktor Długosz. Ten człowiek w pełni zdawał sobie sprawę, jak mocno cierpi prokurator z powodu bólu nogi. Wiedział również, że nie da się wyleczyć jego przypadłości. Większość lekarzy w celu zaspokojenia swojego sumienia zlecało szereg bezsensownych, dodatkowych badań czy też innych zabiegów. Nawet w stosunku do nieuleczalnych chorób i urazów. Długosz wyjął receptę i wypisał dwa opakowania Vicodinu.
- To nie moja sprawa – powiedział przygryzając końcówkę długopisu. - Ale myślę, że gdyby pan prokurator przeszedł na emeryturę i nie forsował tak bardzo tej chorej nogi, to jej stan uległby szybkiej poprawie.
- A co ja będę robił na tej emeryturze ? – burknął.
- Będzie pan się cieszył życiem – oznajmił z uśmiechem na ustach. - Znajdzie pan jakieś hobby, które da panu dużo satysfakcji. Wiele osób dałoby się pokroić, aby móc przejść na dobrze płatną emeryturę w takim wieku – puścił mu oko.
- Jakoś nie widzę się w bujanym fotelu z książką w dłoni – prawnik zrobił kwaśną minę.
- Nie musi pan ciągle siedzieć w tym fotelu. Może pan na przykład – zamyślił się. – Chodzić na ryby.
- Do tego trzeba mieć dużo cierpliwości, której ja niestety nie posiadam.
- Panie Antoni, powiem to wprost – lekarz nagle spoważniał. - Jeżeli dalej będzie pan prowadził tak intensywne życie, to w końcu ta noga całkowicie odmówi posłuszeństwa. Układ nerwowy padnie i będzie po zabawie. Wówczas nie pomogą już żadne leki przeciwbólowe. A ten bujany fotel zamieni się w wózek inwalidzki. Poza tym jest jeszcze coś takiego jak marskość wątroby. Ciągłe obciążanie tego organu alkoholem i lekami bardzo, naprawdę bardzo – uniósł palec do góry. - Przyspiesza ten proces. Wszystko ma swoje granice.
- Doktorze doskonale wiem, że w życiu prędzej czy później za wszystko trzeba zapłacić – stwierdził smutno. - Jestem wdzięczny za troskę. Jednak naprawdę mam pełną świadomość tego co robię.
- Nie może się stać, tylko się stanie – skwitował doktor. - Jak mówi klasyk to jest oczywista oczywistość.
- Postaram się zmniejszyć intensywność życia.
- Jakoś nie potrafię w to uwierzyć ? – lekarz spojrzał ponuro.
- Pójdę już. Jeszcze raz dziękuję. Do następnego razu.
- Niech pan na siebie uważa. To nie są żarty.
- Wiem, doktorze.
Była jeszcze jedna zasadnicza przyczyna z powodu, której Antoni z taką lubością zażywał Vicodin. Jednak ją wolał zachować wyłącznie dla siebie. Nie potrafił patrzeć na ten cholerny świat trzeźwym okiem. Na te całe zło. Na ból, na cierpienie i w końcu na zwykłą ludzką głupotę. Vicodin znacznie ułatwiał mu funkcjonowanie w tej okrutnej rzeczywistości. Przynosił mu uśmiech. Dawał ulgę. Jurysta nie wyobrażał już sobie życia bez tego specyfiku. Nie pamiętał jak to było przedtem, gdy jeszcze go nie przyjmował. Hydrokodon stał się częścią jego psychiki. Wrósł w nią niczym jakiś zabójczy grzyb. Mówiąc wprost Antoni był uzależniony. Silnie uzależniony. Tylko, że to mu wcale nie przeszkadzało. On nie tylko godził się na to. On tego chciał, pragnął.
Mocno wciągnął powietrze w płuca, czując jak energia płynąca z dopiero co zażytej pigułki rozlewa się po całym ciele. Dochodzi do każdej nawet najdrobniejszej komórki układu nerwowego, nasączając ją zbawiennym odprężeniem. Zatopił się w skórzanym fotelu swojego samochodu. Przymknął oczy, w ciszy delektując się nadchodzącą ekstazą.
![](https://img.wattpad.com/cover/353692867-288-k651128.jpg)
CZYTASZ
Prokurator
Mister / ThrillerDoświadczony śledczy, prokurator z Warszawy w wyniku zawirowań życiowych zostaje dyscyplinarnie przeniesiony do prokuratury w Ełku. Na miejscu musi zmierzyć się z panującymi realiami śledczymi. Całkowicie zmienić swój dotychczasowy styl pracy. Dosto...