W oczekiwaniu na Druida Mikołaj plątał się bez celu po Ambasadzie, nie mogąc spokojnie usiedzieć na tyłku. Wszystkie myśli skupiał w okół jego osoby. Kiedy wróci? Dlaczego jeszcze nie wrócił? Po co jeszcze utrzymywał kontakt z osobą pokroju Fagaty?
Ostatecznie ułożył się na łóżku, topiąc ciało w białej pościeli Sylwestra. Leżał na wznak, chmurnie spoglądając w sufit.
Ni stąd, ni zowąd do pokoju wparował Wardęga, od razu przekręcając kluczyk w drzwiach. Zaskoczony Mikołaj zmienił pozycję do siedzącej, nie mając cienia szansy na założenie okularów, gdyż Druid bez ostrzeżenia wpił się w jego usta.
Sylwester wkradł się pomiędzy biodra Konopskiego, raptownie wędrując dłońmi pod jego koszulkę. Dwudziestolatek nie nadążał za porywczym, wręcz wygłodniałym tempem Druida, toteż odepchnął go na bok, mówiąc:
– Cholera, Sylwek. Skąd w tobie taki żar?
– Nie podoba ci się? – odrzekł z uśmiechem, przyciągając młodszego za uda.
– Nie o to chodzi – mruknął zmieszany Mikołaj, podpierając się na łokciach. Oblizując wargi, momentalnie wyczuł alkohol.
– Więc nie narzekaj.
Sylwester zawisnął nad nim, z powrotem wpraszając się do środka jego ust. Był napalony na chłopaka niczym komornik na starą szafę. Chwilę później zacisnął palce na szyi Mikołaja, starającego się zachować resztki przytomnego rozumu. Intensywne obściskiwanie z lekka nabrało wyglądu amatorskich zapasów. Stróżki wymieszanej śliny swobodnie wyciekały z ich ust, wolno spływając po żuchwie dwudziestolatka.
Mikołaj nie był przyzwyczajony do utraty kontroli w łóżku, toteż z przyzwyczajenia walczył o dominację. Być może odpowiadała za to cząstka męskiego ego. Druid uważał ową czynność za uroczą z jego strony, wszakże nie miał zamiaru podzielić się władzą. Pozostawał jeszcze bardziej zmotywowany do głębszego penetrowania językiem jego gardła, tym samym delektując się stłumionymi jękami młodszego.
Serce Mikołaja waliło jak młot, na przemian zatrzymując się w miejscu z wrażenia. Kurczowo zaciskał pięści na pościeli, nie do końca wiedząc, na co właśnie przyzwalał. Nigdy wcześniej nie zdażyło mu się doświadczyć odgrywania uległej roli. Wraz z przyrostem popularności Mikołaj znacznie rozbrykał się z ulotnymi przygodami w towarzystwie dziewcząt. Ale to były drobne kobietki w jego wieku, a teraz miał przed sobą dorosłego Watahańczyka.
Druid przeniósł chaotyczne pocałunki w okolicę obojczyków chłopaka, zaginającego kręgosłup w delikatny łuk. Mikołaj desperacko łapał oddech, kilkukrotnie mrużąc oczy, jakby dopiero zyskiwał świadomość tego, w czym brał bierny udział. Nagle Wardęga szarpnął za pasek od spodni Mikołaja.
– Poczekaj – zakomunikował Konop, odruchowo chwytając za nadgarstki mężczyzny. – Zatrzymaj się. Nie jesteś trzeźwy.
– Do diabła z trzeźwością.
Konopski odtrącił Druida, siadając na drugim końcu łóżka. Nie miał ochoty, ani wystarczającego przekonania, by posunąć się dalej.
– Zrobiłem coś źle? – zapytał Wardęga.
– Nie, po prostu to wszystko dzieje się dla mnie zdecydowanie za szybko.
– Och – westchnął Sylwester, w moment zdając sobie sprawę ze swojego, wręcz zwierzęcego zachowania. – Przepraszam w takim razie. Myślałem, że możesz tego ode mnie oczekiwać.
Mikołaj spuścił wzrok, nie znajdując odpowiedzi na jego słowa. Jakby nie spojrzeć, to w pewnym sensie pragnął zaangażowania Sylwestra, lecz nie w tym stopniu. Może Sylwester miał rację, może rzeczywiście na koniec dnia był jedynie mężczyzną z prymitywnymi potrzebami?
Wardęga przyglądał się mu uważnie. Poczucie winy zwinnie wkradło się w umysł. Chłopak wydawał się roztrzęsiony, niezdolny do dalszej zabawy.
– Cholera, naprawdę przepraszam – Druid złapał się za głowę. – Wszystko w porządku? – zapytał, na co Mikołaj kiwnął głową.
Sylwester dostał w gruncie rzeczy istotnych przemyśleń po spotkaniu z Fagatą. Wszystkie refleksje mniej, lub bardziej skupiały się w obrębie jego relacji z Konopskim. Druid zarzucił sobie brak czułości wobec niego, dlatego chciał jak najszybciej dogonić straty. Teraz rozumiał, że był to po ludzku niemądry pomysł.
Zanim Sylwester wszedł do Ambasady, zastał Kasjusza przed kurnikiem z butelką kuszącego whiskey. Za namową Don Kasja, Druid wziął pełnego łyka z gwinta, potem drugiem i jeszcze jednego. Pragnął odreagować, uspokoić się, czy dodać sobie pewności. Absolutnie nie miał na celu wystraszyć Mikołaja.
– Napewno wszystko w porządku? – zapytał ponownie Druid.
Mikołaj znowu skinął głową, Wardęga patrzył na niego ze skruchą.
– Może się troszeczkę pogubiłem – odezwał się po dłuższej chwili Konopski. – Nie robiłem tego wcześniej... z facetem. Nie chcę, żeby to się stało w otoczeniu Watahy za ścianą. Nie jestem na to gotowy, przepraszam – wyszeptał, szybko ścierając łzę spod oka.
– Och, słońce – odparł ciepło Sylwester, wypuszczając z siebie ociężały wydech. – Boże, malutki – dodał, zamykając Mikołaja w swych ramionach. – Nie masz czym się przejmować. Ani za co przepraszać. Nigdzie nam się nie śpieszy. To ja zawiniłem, przyznaję szczerze. Serce mi pęka na samą myśl tego jak cię zestresowałem.
– Już dobrze, Sylwek. – oznajmił, tuląc się do piersi starszego.
– Zależy mi na tobie, młody – wyznał Druid, głaszcząc jego policzek. – Doskonale wiem, że przy innych sprawiam wrażenie chłodnego, nawet kamiennego, ale nie mogę... nie mógłbym cię stracić. Gdyby świat się dowiedział...
– Nie myślmy o tym teraz – wtrącił Mikołaj. – Pozwól mi nacieszyć się tą chwilą, zanim pójdziesz spać na kanapę.
– Jeszcze trochę musimy wytrzymać – zachichotał gorzko.
– Właściwie, to czemu? Główkowałem dziś sporo nad obecną sytuacją. Uważam, że powinniśmy grzecznie podziękować chłopakom za współpracę. Oni nie są już ci potrzebni. Jutro wypadałoby w końcu zgłosić się na policję.
Sylwester przemilczał wypowiedź Mikołaja, samemu popadając w ciąg namiętnym refleksji. W zasadzie, to Konop miał rację. Baxton niby wysłał groźbę, ale po tym słuch o nim zaginął. Wyparował niczym D.B Cooper w 1971 roku. Może rzeczywiście nastał odpowiedni czas na pożegnanie Watahy?
CZYTASZ
Puszka Pandory | Wardęga x Konopskyy
FanficKiedy polski internet potrzebował zbawienia, pojawili się oni. Dwójka niezależnych twórców pragnących nocy oczyszczenia. Sylwester wiedział, że nie uda mu się unieść na barkach ciężaru wstrętnych informacji. Nigdy nie podejrzewał, iż wyciągnie w tym...