ROZDZIAŁ 5

85 7 2
                                    

Odleciałam. Nie wiedziałam co się właśnie stało. Stałam sobie zwyczajnie a on podszedł i jakby nigdy nic, dotknął mnie swoimi zimnymi dłońmi i pocałował. Nogi miałam jak z waty. Niewiem dlaczego, właśnie w tedy czujac jego ciepłe wargi, oddałam pocałunek. Kurwa mać, całowałam sie z człowiekiem, z którym nigdy nie przejawiałam wiekszej sympatii. Którego nienawidziłam za jego arogancje i chamskie zachowania z których poprostu byl znany. Po chwili otworzyłam oczy, bo chłopak odsunął się, i widząc moją minę, zaśmiał się i puścił oczko, a nastepnie odwrocil sie na pięcie i zostawił mnie samą na tym dachu, z burzą myśli w głowie. Co za człowiek..
Otrząsnęłam się i cicho westchnęłam, a następnie ja rownież wyszłam z dachu. Poszlam do swojego pokoju hotelowego, gdzie bylo pusto. W nocy trzeba bylo ruszac. Nie moglam sie doczekac az opowiem wszystko dziewczynom. Szczególnie Billie bo Bellamy, unika mnie od czasu gdy wybrano mnie jako liderkę. Nie rozumiałam o co jej chodzi, zawsze wiedziala ze mi zalezy na tym, aby zostac reprezentantką. Co wiecej zawsze mnie wspierała ale od kąd zaczela kolegowac sie z Millie, cos sie z nia stało. Odnosiłam wrazenie ze moja Bellamy, juz nie byla tą samą przyjaciółką co kiedyś.

                               *
Minął tydzień od czasu powrotu z zawodów. Wszyscy w rodzinie cieszyli sie z mojego sukcesu. Cieszyłam sie z tego powodu. Chcialam aby byli ze mnie dumni i udało się. Dzisiaj moi przyjaciele mieli mnie zabrać do mojej własnej krainy snów, zwanej inaczej przez nastolatków imprezą.
Delikatnie opuszkami palców, pogładziłam czarny top, który opinał moje ciało. Komponował się idealnie z czarnymi jeansami oraz conversami o tym samym kolorze. Nie należałam do osób, które uwielbiały wysokie buty.
Ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze, delikatnie się uśmiechając. Zmęczona twarz, zakryta była makijażem. Wszystkie emocje znikły niczym zdmuchnięty kurz. Jednak osadził się on na zardzewiałym sercu. Poprawiając swoje długie blond, falowane włosy, wyszłam z pokoju. Od razu uderzył we mnie odgłos rozmów rodziców.
Schodząc po schodach, potknęłam się o kota. Leniwego kota, który zawsze wybierał nieodpowiednie miejsca do drzemek. Warknęłam, przewracając oczami.

- Witamaj córwczko! - krzyknął ojciec. Siedział wyluzowany na kanapie, uśmiechając się w moją stronę. William Henderson, prawnik, który prowadził firmę z swoją żoną Ave Greg- Henderson. Kobieta, miała poważny i wyraz twarzy ale jej ślicze i ciepłe zielone oczy utkwione były w gazecie, a ciało nie poruszyło się nawet o milimetr. Tata uważnie przyglądał się moim ruchom, chcąc odkryć jak najwięcej z mojego zachowania. On zawsze wiedział. Wyłapywał wszystko, robiąc to nieświadomie. Usłyszałam jak mój brat wyszedł z domu, prawdopodobnie do samochodu.
Moja mama rzadko zwracała na mnie uwagę. Była kochaną kobietą i potrafiła pomóc, tylko.. poprostu rzadko to okazywała. Kiedy bralam w czymś udział, bardzo mnie w tym czasie wspierała albo potem wszystko jakby gasło. Moj tata był inny, wspierał mnie zawsze, wszędzie  i jak tylko mógł. Od zawsze lepszą relację miałam z nim, dla mojej mamy zazwyczaj liczyła się tylko dyscyplina. Szkoła była na pierwszym miejscu, a książki walały się po całym domu. Ta kobieta spożądziła zasady, które często łamałam. Powinnam wówczas czuć się źle, więc dlaczego czułam ukojenie? Nie rozumialqm tego ale starałam tłumaczyc to tym, że zyje sie raz i zasady są po to aby je łamac.
- Nie czekajcie na mnie, będę późno! - krzyknęłam, kierując się do wyjścia.

- Macie pieniądze? Klucze?- spytał ojciec, nie zmieniając nawet pozycji, lecz w głosie słyszalne było zmartwienie.

- Tak, możesz być spokojny tato, wszystko mamy - westchnęłam - Wychodzę! - krzyknęłam i wyszłam na zewnątrz, zanim mogli cokolwiek odpowiedzieć.

Wzrokiem natrafiłam na czarne Porshe, w którym siedział mój brat. Voctor Henderson. Wysoki, o brazowych oczach i kruczoczarnych włosach chłopak. I jak to mowiły szkolne legendy: w chuj gorący.

Szybkim krokiem, podeszłam do samochodu, otworzyłam delikatnie drzwi pojazdu i zajęłam miejsce obok z przodu..Z neutralnym wyrazem twarzy, odwrócił się w moją stronę, a jego piwne oczy wyrażały spokój, nie chcąc wdawać się w konwersacje z moim bratem bo zapewne by mnie okrzyczał za spoznianie się. Mijaliśmy znane mi ulice, aż w końcu za szybą rozciągał się kanał wodny, który uwielbiałam.


Po kilku minutach dotarliśmy do celu, wyszłam zamykajac za sobą drzwi. Moje ciało przywitał lekki wiatr, a na wargi wkradł się uśmiech. Pogoda w Los Angeles jest cudowna. Dwupiętrowy biały dom, otoczony był młodzieżą, która spragniona była dobrej zabawy. Idąc, przywitałam się skinięciem głowy z osobami, które kojarzyłam.

- Są i oni! Ashley i Victor Henderson, miło was tutaj widzieć. Wasi przyjaciele już zaczęli zabawę. - na ustach gospodarza, pojawił się szeroki uśmiech.

- Chciałabym móc powiedzieć to samo, lecz cieszę się, że za rok nie będziesz mi już zatruwał, powietrza w szkolę. - powiedziałam poważnie, a mój kącik ust lekko drgnął w górę.

- Będzie mi brakować twoich zołzowatych odzywek. -mruknął z rozbawieniem. - powiedział Will

- Więc się dziś masz szansę się nimi nacieszyć! - puściłam oczko i odeszłam. Impreza tkwiła swoim życiem. Zapach potu, połączanego z dymem papierosów był wyczuwalny przy samym wejściu. Bar z alkoholem i tanimi czerwonymi kubkami, cały czas był zapełniany. Parkiet lśnił od nastolatków, którzy zatrącili się w muzyce. Ciała ocierały się o siebie, jakby dwa magnesy połączyły się w idealną jedność. Niewinne pocałunki, wcale nie chowały się za żarnymi. Przepełnione były miłością lub pożądaniem.

Czy kiedyś tego doświadczę? Nie rozumiałam szału na to wszystko. Ludzie potrafili dla miłości zabić drugiego człowieka oddawali się temu uczuciu w całości, tracili głowę tylko po to aby w przyszłości zostać zranionym. Było to niedorzeczne. Absurdalne wręcz. Miłość bywa ślepa, a ludzie w nią za bardzo wierzą. Pokręciłam głową, na swoje idiotyczne myśli. Moi przyjaciele, zapewne bawili się, tak jakby jutra, miało nie być. Liczył się tylko ten dzień, nic więcej. Możliwe, że będziemy żałować, ale dla niektórych wspomnień warto.
W koncu, to jedyny wiek, w ktorym będziemy mogli tak szaleć.

Po krotkiej chwili rozglądania się po towarzystwie, moim oczom ukazał się Louis Coleman. Odwrócił głowę w moją stronę więc do niego pomachałam. Niestety bez wzajemnosci. Uśmiech spełzł mi z warg, nawet nie wiedzialam kjedy sie tam pojawił. Przeszło mi przez myśl, że może zwyczajnie mnie nie zauważył. Obserwowałam gdzie poszedł i stwierdziłam, że pojdę za nim aby się przywitać i porozmawiać o tym, co ostatnio się wydarzyło. Stali oni nad wielkim basenem paląc papierosy. Dyskretnie podeszłam do drzwi balokonowych i oparłam sie o futrynę. Nie chciałam podsłuchiwać, ale jak już zaczęłam, nie mogłwm przestać.
- I jak? Zaliczyłeś młodą Henderson? Albo została twoją laską na pokaz?- zapytał ku mojego zdziwnienia Olivier Sainclair. Chłopak Millie. Co on do kurwy tutaj robił? Bez namysłu włączyłam dyktafon o nagrałam całą rozmowę.
- Nie, jeszcze nie, już dostałem łapówkę od twoich kolegów. Mówiliście, że nie mam psychy aby ją pocałować, i co? Zrobiłem to. Więc teraz to też nie będzie problem. - powiedział bez wzruszenia. A mi napłynęły do oczu łzy. Co za chuj.
- Nieźle ci powiem, a dziewczynka już sobie nadzieje zrobiła. - mruknął z rozbawiniem Olivier.
- To jest głupia. Niech nie myśli, że to coś więcej. Ten pocałunek, nic nie znaczył, był zakładem i ona też bedzie. - powiedział gasząc papierosa a ja z głośnym szlochem uciekłam do łazienki gdzie zamknęłam się na klucz. I płakałam. Tak głośno i rozpaczliwie płakałam. Byłam głupia, myśląc, że cokolwiek z tego będzie. Byłam taką idiotką. Teraz masz za swoje.





Destroyed swan lakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz