Javier: rozdział 17 - Azymut Australia! (cz.8)

47 9 0
                                    

Dzień 20. Komory.

– Jest piękny dzień, więc nie będziemy zawracać sobie głowy grą, po śniadaniu od razu jedziemy taksówką na plażę – oznajmił Javier, wsadzając do ust ziarnisty chleb z szynką i pomidorem.

– Mam ochotę na karpatkę... – westchnęła obok niego Alexis rozmarzona, a jej chłopak spojrzałna nią zaskoczony.

– Co? – Zaśmiał się widokiem jej nadąsanych ust i wielkich anielskich oczu.

– Karpatkę – wyjaśniła. – To takie ciasto. Mama Samanty je robiła, ale wtedy byłam na diecie i zjadłam tylko kawałek, a smakowało mi niesamowicie i teraz mam na nie wielką ochotę...

– Gdzie ja ci teraz tę "karpiatkę" znajdę?

– Karpatkę i pewnie nigdzie... – zasmuciła się, ale po chwili jej usta rozwarły się w szerokim uśmiechu. – Chodźmy na plażę!

– Bawcie się dobrze! – powiedział radośnie Damian, a jego narzeczona zatrzymała się w miejscu i spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie idziesz? – zapytała.

– Przepraszam...

– Nic nie szkodzi! – Samanta przerwała mu i podeszła do niego, aby dać mu czułego buziaka. –Będę tęsknić...

– Wynagrodzę ci to!

– Ja myślę! – zażartowała i odwróciła kokieteryjnie na pięcie.

Taksówka zawiozła ich na plażę w portowym mieście Moroni, stolicy Związku Komorów. Wszyscy byli podekscytowani i wyglądali doskonale. Jego cudowna dziewczyna, Alexis, zrzuciła z siebie białą letnią sukienkę i wystartowała w seksownym czerwonym bikini do morza zostawiając go z jej wiklinową torbą plażową. Tak samo postąpiła cała reszta, poza siostrą, Glorią, która podeszła i zapytała, czy mu pomóc w rozpakowaniu ich bagaży.

– Idź się bawić, ja i tak potrzebuję trochę samotności...

– Coś się stało? – zaniepokoiła się, bo znała go na tyle, że wiedziała: gdy izoluje się, to ma problemy.

– Nie, to nic złego. Po prostu muszę pomyśleć...

– O czym?

– Philippe na ciebie czeka...

Obydwoje spojrzeli w stronę morza i zobaczyli wracającego się w ich kierunku chłopaka w spodenkach za kolano w barwach Afryki.

– Nie masz nic przeciwko? – zapytała, spoglądając mu wyczekująco w oczy.

– To twoje życie, a on się wydaje w porządku. Po prostu nie zmarnuj swojego potencjału z powodu chłopaka.

– O to się nie martw, jestem odpowiedzialna...

– W życiu różnie bywa – przerwał jej i wskazał ręką w kierunku kolegi. – Idź.

– Jak się domyśliłeś?

– Od tygodnia ubierasz się jak primadonna! – Zaśmiał się i popchnął jej chude ramię.

– Spadaj! – prychnęła. Przeciągnęła przez głowę beżową sukienkę i pobiegła do Phila.

Usiadł na kocu, który wyciągnął z wiklinowej torby Alexis i spojrzał w jej kierunku. 

Jak zrobiłby to Damian? – on by wiedział, jak wywrzeć na dziewczynie wrażenie. Nigdy nie wierzył w słowa babci, która przylatywała, co kilka lat, do nich w odwiedziny i opowiadała o znakach, losie i opatrzności. Były to bujania starej kobiety zbyt niedouczonej, by rozumiała, że świat opiera się na prawach fizyki, a nie przeznaczeniu. Teraz jednak analizował sumę prawdopodobieństwa i nie potrafił zrozumieć, jak tak nieznaczące rzeczy miały wpływ na całe jego życie. Gdyby jego ojciec nie był dobry dla chłopaka znikąd, gdy był kierownikiem budowy, to ten nie przyszedłby do niego pewnego dnia i nie zaproponował mu pracy. Gdyby Bella go nie rzuciła i gdyby nie przeżył tego do tego stopnia, że zrezygnował z edukacji, to nigdy by nie było ich stać, by Gloria chodziła do prywatnego liceum i nigdy nie poznałaby Alex. Gdyby córka Marka nie przyjaźniła się z Alex, a jego ojciec z Markiem, to Gloria nigdy by nie zakolegowała się z Alexis. Gdyby Marek nie był dobry dla przypadkowego chłopaka znikąd, to ten nie przyjechałby do Londynu. Gdyby ojciec nie powierzyłby mu pod opiekę przyszłego zięcia szefa, to by nie poznał Damiana. Gdyby Damian nie chciał sprawić, by Alex nie nachodziła ich w mieszkaniu, to by go nie zaprosił na mecz. Gdyby go nie zaprosił, gdyby nie przyszedł to, by nigdy nie poznał cudownej blondynki, która teraz kręciła małym, zgrabnym tyłkiem fikając koziołki w morskich falach. Przeznaczenie. Jego przyszłość i jego największa miłość, dlatego miesiąc wcześniej zadzwonił do babci przez Skype'a. Wujek Rico, a właściwie starszy brat ojca Ricardo Emanuel Pérez ustawił jej połączenie, bo była to dla Javiera sprawa najwyższej wagi i poprosił babcię o wysłanie mu tego, co było niezwykle cenne w ich rodzinie – pierścionek zaręczynowy, który babcia dostała od dziadka w tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim roku z obietnicą powrotu do domu, gdy wybuchła druga wojna światowa, a jego dziadek zaciągnął się do armii alianckiej. Pomoc Amerykanom zapewniła mu kulę w nodze, przez co utykał do końca życia oraz nie zapewniła mu obywatelstwa, na które tak bardzo liczył. Po dwóch latach na wojnie wrócił i zastał babcię z rocznym Rico na rękach. Mimo początkowego skandalu, jaki wywołał fakt nieplanowanej ciąży, ich małżeństwo było udane i szczęśliwe. Ojciec również prosił babcię o pierścionek, ale go nie dostał. Babcia uznała, że należy on się jego bratu, który nigdy się nie ożenił, choć posiadał trójkę dzieci, z trzech różnych związków i obecnie wciąż mieszkał z matką. Dla Paco, zazwyczaj spokojnego i opanowanego, ten fakt był satysfakcjonujący i zawsze uśmiechał się na myśl o tym, że pierścionek będzie przekazany w ręce jego syna, a nie Ricarda. Teraz był w jego torbie podróżnej. Zawinięty skrzętnie w niewielkim etui, w bocznej kieszeni, wśród skarpetek i czekał, aż trafi na rękę tej jedynej. 

Za zamkniętymi drzwiami: Prawda [tom II]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz