Damian: rozdział 32 - Chwilowe zapomnienie, całkowite zaćmienie (cz.1)

41 9 0
                                    

Kontrolował to. Był przekonany, że to kontroluje. Palił tylko wieczorami, żeby się zrelaksować po pracy i studiach. Pomagało mu to zasnąć w spokoju i zapomnieć, jak kiepski był dzień w jego niesatysfakcjonującym życiu. Rutyna. To ona pozwalała mu funkcjonować. Wykonywał te same czynności, a następnie siadał na kanapie ze skrętem w ręku i relaksował się przy nudnym filmie, przy irytującej komedii romantycznej, która oszukiwała naiwnych mężczyzn i tworzyła fałszywy obraz miłości. Teraz był pewny tego bardziej niż kiedykolwiek. Miłość była do dupy. Chciałby wrócić do dawnego podejścia. W piątkowy wieczór wyjść samotnie na łowy albo z kumplami do klubu i przyprowadzić do mieszkania dziewczynę, której podziękowałby chwilę po akcie seksualnym i czuł się gentlemanem, zamawiając jej taksówkę do domu. Już tak nie potrafił. Nie miał ochoty. Żadna nie była jak ona. Nie była nią, a więc była nieatrakcyjna. Może i ładna, ale nie ekscytowała. Poza tym, w jego mieszkaniu było tyle pamiątek po niej, że w każdym zakamarku ją widział. Jej zdjęcie ukryte w zagłówku kanapy, które wyciągał, gdy chciał jej powiedzieć, jaką jest podłą kobietą; wieczne pióro od niej leżało w ozdobnym etui na honorowym miejscu na biurku; jego szkicownik był pełny portretów i aktów, w komputerze miał pełno ich wspólnych zdjęć; łosoś nie smakował tak samo, bo był zbyt dobrze przyprawiony i nie był wysuszony, a ryż był zawsze dogotowany. Nikt nie był w stanie zrozumieć, jak bardzo chciał wrócić do domu i zobaczyć ją, jak stawiała mu przed nosem coś niejadalnego i wpatruje się z nadzieją, że pierwszy raz będzie mu to smakować. Brak tego odbierał mu apetyt, więc niewiele jadł. Przestał biegać i chyba popadł w marazm, bo nic już nie miało sensu. Nawet teraz, siedząc na parapecie, wpatrywał się w szamocącego się gołębia, który naiwnie wbił się w metalowy stelaż. Kto tworzył takie rzeczy? Kto pomyślał, że ptak nie wypróżni się i będzie czysto na oknie, jeśli zostanie zadźgany przez sześć metalowych prętów? Powinien go uratować... albo zabić. Powinien już dawno obciąć to ustrojstwo, ale mimo to patrzył na zmagania zwierzęcia, które nawet nie miało pojęcia, jak bardzo podziela jego uczucie opresji.

Pociągnął buch nikotyny wymieszanej z marihuaną i... tak, kontrolował to. Tylko wieczorami. Teraz był po prostu wyjątek. Musiał przetrwać cholerny bal dobroczynny i być pieprzoną pacynką. Złotym dzieckiem architektury, które pojawi się jako stypendysta, by zaszczycić swoją osobą i przemówić przygotowane mu z góry podziękowania za ogromną szansę, którą otrzymał. Był to wielki pic na wodę. Nie musiał tam iść, ale Marek chciał, by byli wszyscy razem. Wielka, szczęśliwa rodzina. Wielkie, wierutne kłamstwo. Poprawił czarną marynarkę i pomachał ręką, aby zapach narkotyków ulotnił się z mieszkania. Ocenił swój stan, było dobrze. Nie czuł w sobie substancji psychoaktywnych. Nie czuł tylko napięcia, które towarzyszyło mu od rana.

Zaczął już zbierać swoją torbę, gdy usłyszał pukanie. Nie był pewny, kogo może się spodziewać, więc z wahaniem pociągnął za klamkę. Po drugiej stronie stała Samanta i być może powinien potraktować ją oschle, w końcu od czasu feralnego stosunku na kuchennym stole jej nie widział. Umyślnie, po prostu jej unikał. Teraz nie potrafił oderwać od niej wzroku. Stała przed nim w złotej sukni do kostek wyszywanej cekinami, której dekolt wycięty był aż do pępka, zasłonięty jedynie cienką siateczką i narzuconym na nią futrem ze sztucznych norek. Wiedział, że było sztuczne. Samanta była przeciwniczką naturalnych futer, ale mimo to futra kochała. Jej włosy były ułożone na bok i przypięte złotą spinką w kształcie kwiatów, ale to, co przede wszystkim go w niej zauroczyło to delikatny łańcuszek na szyi z niewielkim serduszkiem, który jej podarował na początku ich związku. Jakby w wyniku magnetyzmu poczuł ciepło na swojej szyi, gdzie spoczywał krzyżyk jego matki i pierścionek zaręczynowy, który mu oddała.

Damian otworzył usta, żeby zapytać o cel jej przybycia, ale go wepchnęła do środka i wyciągnęła zza pleców papierową torbę ze sklepu z logiem marki Eton. Nie był to sklep, w którym zaopatrywał się Marek, był znacznie tańszy, więc musiała kupić to po drodze, albo dość spontanicznie, nie planując wcześniej wydatku rzędu kilku tysięcy. Na tę galanterię wydała góra kilkaset funtów.

Za zamkniętymi drzwiami: Prawda [tom II]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz