Philippe: rozdział 18 - Il était une fois... (cz.2)

43 9 0
                                    

– Podobno w Sait John's mają pójść w górę ceny domów, więc to dobra inwestycja. 

Podczas obiadu z Glorią Joseph Le Brun, ojciec Philippe próbował zmienić temat, by odwrócić uwagę żony od zmarłej córki. Był przy tym nienaturalnie uśmiechnięty, co nie wróżyło powodzenia.

– Wątpię, by rodzice chcieli go sprzedawać. Wszystko remontowali samodzielnie, odnawiali meble, które w nim były i dbali o każdy szczegół. Myślę, że się w nim wspólnie zestarzeją – odpowiedziała dziewczyna.

– Ty teraz też przeprowadzisz się gdzieś bliżej Oksfordu – wywnioskowała Meelaaney.

– Nie, będę dojeżdżać – odpowiedziała Gloria.

– Ale to daleko! Ponad dwie godziny jazdy i chyba z cztery przesiadki...

– Tak, ale do centrum będzie woził mnie tato... – Nie zdołała się w pełni wytłumaczyć, gdy jego mama przerwała jej.

– To i tak za daleko! Philippe ma mie...

Spanikował. Nie chciał, aby Gloria wiedziała, że posiada coś więcej. Bał się jej reakcji i dobrze czuł się z myślą, że postrzega go, jako przeciętnego chłopaka z nieco zamożniejszej dzielnicy. Mówienie o ich majętności w niczym nie pomagało, więc nie zważając na delikatność, wymierzył kopniaka pod stołem w łydkę matki. Skrzywił się jednak tata, który zrozumiał jego intencje i wszedł żonie w zdanie.

– Philippe też dojeżdżał! – Zaśmiał się nerwowo.

– Tak, ale on miał pięć minut na przystanek i autobus uczelni, który wiózł go bezpośrednio do Oxfordu.

– Lubię dojeżdżać... – usprawiedliwiła się dziewczyna, a jego mama, najwidoczniej zasygnalizowana przez tatę, przestała drążyć temat.

– Myślałaś już o specjalizacji? Czy najpierw chcesz zorientować się, jak to wygląda? – zapytał Joseph Le Brun, bo przyjął swoją zawodową minę. Widocznie był gotowy doradzać.

– Właściwie, to już wiem. Jeszcze niedawno się wahałam, ale rozmawiałam z babcią i zdecydowałam się na neonatologię.

– Oj! – westchnęła Meelaaney.

– Trudna dziedzina, zwłaszcza jeśli chodzi o przypadki poważnych chorób. Jesteś pewna?

– Tak – odpowiedziała z dużą pewnością siebie, którą w niej podziwiał, bo przypominała mu wtedy jego matkę. – Zależy mi na pomocy tym najmłodszym. Moja babcia wychowała dwóch synów: Ricardo i Paco, ale była w pięciu ciążach. Jeszcze z Emiliano, Carmelą i Robertiną. Może, to kwestia wiary, bo ona obchodzi dia de los Muertos i wierzy, że jej dzieci zawsze są przy niej. Zawsze widziałam ją uśmiechniętą. Tata mówi, że zawsze była pogodna i nigdy nie płakała. Jednak niedawno z nią rozmawiałam i uzmysłowiła mi, że ona wewnątrz siebie nigdy nie przestała myśleć o trójce swoich nienarodzonych dzieci. Codziennie zastanawia się kim byłyby, jak by wyglądały. Wszystkie pochowała i zanosi im pan de muerto, ale mówi, że to nie niweluje bólu. Choć nie wyobraża sobie, by nie mogła się z nimi spotkać choć raz w roku... – zrobiła pauzę. – Mówi, że to by ją zabijało od środka...

Gloria przygotowała tę wypowiedź. Dokładnie, to chciała przekazać jego rodzicom. Dokładnie, to oznaczała mała dłoń na jego udzie. "Powiem to za ciebie" – dała mu do zrozumienia i tak zrobiła. Mogła tymi słowami sprawić, że nie zostanie zaakceptowana. Mogła sprawić im ból albo wprawić ich w złość. Mimo to się odważyła. Była jego bohaterką i zaskakująco stała się wyjątkowa dla jego rodziców. Matka spojrzała na niego i wyciągnęła do niego rękę przez stół. Dotknął jej, a ona chwyciła go i uścisnęła.

Za zamkniętymi drzwiami: Prawda [tom II]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz