Rozdział 9

26 8 1
                                    

Theodore

Te trzy tygodnie były najlepszymi w całym moim życiu. W pierwszym tygodniu Liv jeszcze chodziła do szkoły, więc tak jak dawniej odwoziłem ją do liceum, a po lekcjach zabierałem na jedzenie i przywoziłem do domu. Dzięki temu mogłem unikać dziadków dziewczyny i jej matki. Było mi to na rękę, zwłaszcza że wiedziałem, jak bardzo Ewa mnie nienawidzi, a stosunek Kacpra do mnie również się oziębił. Co prawda Liv przekonywała mnie, że jej dziadek już nie jest na mnie tak bardzo zły, ale cóż... wiedziałem swoje.

Na następne dwa tygodnie wypadły ferie zimowe, więc miałem więcej ukochanej. Spędzałem z nią każdą możliwą chwilę i na całe szczęście wciąż udawało mi się unikać Ewy. Przyzwyczaiłem się już do ostrych spojrzeń rzucanych mi przez dziadka dziewczyny, gdy zabierałem Liv. Każdy dzień spędziliśmy niemalże w inny sposób. Byliśmy na lodowisku, uczyłem Liv jeździć na nartach, a ona zabrała mnie na próbę zespołu. Raz nawet pojechaliśmy w góry i wspinaliśmy się na zaśnieżone wieże widokowe. Innym razem wraz z Deidrą i Vernonem wybraliśmy się na termy i bardzo się cieszyłem, widząc jak dobrze moja dziewczyna dogaduje się z moimi przyjaciółmi. Cieszyło mnie również to, że Deidra i Vernon znów się zeszli i tym razem naprawdę widziałem starania ich obojga, aby ich związek się udał. Byłem z nich dumny i trzymałem za nich kciuki. W końcu każdy zasługiwał na szczęście.

Zapiąłem ostatnie guziki białej koszuli i spojrzałem na swoje odbicie w wielkim lustrze. Garniturowe spodnie idealnie opinały moje nogi zwieńczone lśniącymi oksfordami. Biała koszula była szyta na miarę, pasowała więc do mnie równie dobrze co spodnie. W mankiety wpiąłem złote spinki w kształcie korony, które dostałem kilka lat temu od Deidry i poprawiłem złotego rolexa, którego włożyłem na lewy nadgarstek. Na ramiona zarzuciłem marynarkę od kompletu i sięgnąłem do szuflady, by wybrać krawat. Wahałem się między czarnym, a turkusowym, bo właśnie tego koloru miała być sukienka Oliwii. Wychodząc z garderoby zabrałem oba i udałem się do salonu, gdzie spodziewałem się zastać przyjaciół.

Nie myliłem się, byli tam. Deidra siedziała na kolanach Vernona, całując go łapczywie. Odchrząknąłem, przewracając oczami z rozbawionym uśmiechem. Od kilku tygodni trudno było ich zastać w innej sytuacji. Byli niemal nierozłączni i nie żeby mi to przeszkadzało, ale powoli to zaczynało robić się męczące.

- Rozczep te włosy, bo wyglądasz starzej niż zawsze. – poradziła mulatka, odsuwając się od Vernona, a jej policzki rozświetlił czerwony rumieniec.

Dobrze było widzieć ją szczęśliwą. Już nie pamiętałem, kiedy ostatnio widziałem te radosne iskry w jej zielonych oczach.

- Który krawat mam włożyć? – zignorowałem jej przytyk i przystawiłem do siebie raz jeden raz drugi materiał.

- Bez krawata. – Deidra podeszła do mnie i odebrała je ode mnie. – Nie bądź taki sztywny, przecież to tylko parę godzin z pijanymi nastolatkami.

- To ważny dzień dla Liv. – przypomniałem. – Chcę, żeby było idealnie.

- Dla niej będzie idealnie, bo ty tam będziesz. – zapewniła czarodziejka, uśmiechając się szerzej, gdy Vernon objął ją od tyłu i złożył pocałunek na czubku jej głowy.

- Zaraz zwymiotuję. – brunet wykrzywił się, choć jego usta tkwiły wygięte w uśmiechu. – Gotowy? Twoja księżniczka czeka.

Skinąłem głową i udałem się na ganek, gdzie zarzuciłem na siebie czarny płaszcz. Vernon dołączył do mnie chwilę później, trzymając klucze do mojego mustanga, a Deidra wręczyła mi bukiet czerwonych eustomii – symbolu przywiązania, czułości i oddania.

- Powodzenia i miłej zabawy. – życzyła, puszczając mi oczko.

Zignorowałem dziwny ucisk w sercu i wyszedłem na mróz, a Vernon zaraz za mną. Ojcze, stresowałem się, a przecież bywałem na wielu podniosłych ceremoniach. Czym ta różniła się od innych?

You are my desire || 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz