Rozdział jedenasty

71 8 0
                                    

Po przeleżeniu dwóch dni w łóżku ubrałam się z zamiarem pójścia na długi spacer. Zakluczyłam drzwi, chowając klucz do małej kieszonki w kurtce. Założyłam rękawiczki, spoglądając na niebo. Powoli zmierzchało. Wypuściłam przeciągle powietrze, obserwując unoszącą się przede mną parę. Naciągnęłam czapkę na uszy, ruszając. Niespiesznie mijałam drzewa ośnieżone od pnia po sam czubek. Aleja ciągnęła się w nieskończoność. Z oddali obserwowałam parę łabędzi. W głowie kłębiły mi się przeróżne myśli. Dotarłam do jakiejś przydrożnej ulicy. Piach przykrył śnieg. Zaczęłam iść jej poboczem, żałując, że oddaliłam się od tych miejscowych dróg z latarniami. Słońce całkowicie zaszło, pozostawiając mnie w półmroku wieczora. Usłyszałam za sobą stłumiony odgłos samochodowego silnika i spostrzegłam rzucone przede mną ciepłe światło odbijające się na białej połaci. Mój cień rozciągnął się na dwa metry. Wsunęłam dłonie do kieszeni. Nowy, drogi Mercedes zwolnił przy mnie. Zadarłam głowę. Tylko jedną osobę było teraz stać na takie coś.

- Ruby od zawsze wiedziałem, że brakuje ci piątej klepki, ale co robisz o tej godzinie tak daleko od domu?

Nie przestałam iść, starając się nie zwracać na niego uwagi. Nagle potknęłam się, upadając pośladkami na zaspę. Cholerny brak koncentracji w takich chwilach. Caden otworzył drzwi od strony pasażera, pochylając się nad fotelem obok.

- Chodź, podwiozę cię.

Zacisnęłam wargi, spoglądając na niego z dołu.

- Nie bądź taka uparta, proszę - odparł ze środka samochodu.

Wstałam niespiesznie, otrzepałam ortalionowe spodnie. Odchrząkując, zajęłam miejsce obok niego. Zamknął drzwi, wyciągając rękę przed moim tułowiem. Wbiłam plecy w fotel. Gdy ruszył bez problemu i minęliśmy pierwszy zakręt, odparłam, wyglądając zza szyby:

- Nowy?

- Tak - odpowiedział. - Podoba ci się?

Przeniosłam na niego wolno spojrzenie, ściągając do siebie brwi:

- Nie jest zły, ale wolałam pickupa twojego taty - pociągnęłam nosem z zimna.

- Tego złoma? - uśmiechnął się. - Zawsze miałaś dobry gust.

Odetchnęłam, czując napływające w moją stronę ciepło ogrzewania.

- Powiedzmy - westchnęłam.

Przejechaliśmy obok wielkiej posiadłości z ozdobną bramą. Na jej tabliczce wyczytałam: Stanley. Przełknęłam ślinę.

- Pamiętasz? - na chwilę oderwał wzrok od jezdni, spoglądając na mnie z sympatycznym uśmiechem. - Mówiłem wam, że się dorobię.

Opuściłam głowę, przymykając oczy.

- Mieliśmy dwanaście lat i rozmawialiśmy wtedy o marzeniach - odpowiedziałam.

- Właśnie i proszę.

- O marzeniach, o czymś, czego pragnęliśmy, ale nigdy nie moglibyśmy mieć.

Zwolnił trochę, marszcząc czoło.

- Nie podoba ci się, że jestem teraz bogaty? - skręcił z głównej drogi. Dodał: - I sławny.

- Nie o to mi chodzi - oparłam tył głowy o zagłówek. - Raczej to, co zrobiłeś, żeby nim być.

Zapadła chwilowa cisza. Odwróciłam twarz w stronę szyby. Jego profil odbijał się na niej niewyraźnie. Posmutniał. Jego rysy nie były już tak młodzieńcze, jak je zapamiętałam. Zrobiło się już całkowicie ciemno. Westchnęłam, kiedy wjechaliśmy w okolice mojego rodzinnego domu.

- Caden? - szepnęłam.

Spojrzał na mnie. Wciąż miał tak samo jasne oczy.

- Uważasz, że było warto?

Zatrzymał się przed wjazdem w moją alejkę. Śnieg spadł z gałęzi na dach samochodu. Przypatrywał mi się z nic niezdradzającą miną. Przygryzłam wargę, kiwając. Odpięłam wolno pas, wychodząc z pojazdu. Stanęłam, po czym pochylając się, powiedziałam:

- Pójdę już do domu pieszo.

Przejechał dłonią po kierownicy, mrugając.

- Dziękuję za podwózkę. Śpij dobrze - zamknęłam drzwi, ruszając do pewnie czekających na mnie Sadie i taty.

Po paru krokach przypomniałam sobie, o czym wtedy marzyłam ja: Chciałabym, żeby czas się zatrzymał i było tak już na zawsze. Ja, Sadie, tata, mama i Caden. Pokiwałam głową na własną głupotę. 

Zima w SwanbaryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz