#doktor Chamberlain

21 8 7
                                    

– Doktor Chamberlain – powiedział Greenwood, akcentując pierwsze słowo

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


– Doktor Chamberlain – powiedział Greenwood, akcentując pierwsze słowo.

Mężczyzna, który otworzył mu drzwi, wzdrygnął się na dźwięk tego tytułu.

– Cii – wysyczał, chowając się we wnętrzu starej chaty. – Oni mogą być wszędzie.

– Ja tu jestem – huknął agent i wszedł do środka. – I nie powiem, namęczyłem się, żeby pana znaleźć.

Chamberlain odskoczył, wystraszony tym niespodziewanym wtargnięciem.

– Chciałem… Potrzebowałem… – zaczął się jąkać. – Spokoju. Tak, potrzebowałem spokoju. Za dużo pracy. Musiałem odetchnąć, bez telefonu i pracy.

Zamknął drzwi na dwa zamki i zasuwę, po czym zerkając co chwila na swojego gościa, ustawił na klamce pustą butelkę po Coca-Coli. Greenwood przyglądał się temu wszystkiemu z boku.

– Jest pan fanem „Teorii spisku” z Gibsonem?

– To bardzo dobry film – bąknął doktor, przesuwając się wzdłuż ściany.

Usadowił się na zdezelowanym taborecie. Mebel wydawał ciche skrzypnięcia w rytmie drgających jego kolan.

– Darujmy sobie te uprzejmości i przejdźmy do sedna, Martin. Powinienem pytać, czy to wymysł twojej wyobraźni, czy może faktycznie masz powody, żeby chować się przed światem?

Chamberlain przestał się wiercić i spojrzał na swojego rozmówcę.

– Przed światem? – Zaśmiał się nerwowo. – Ja ukrywam się tylko przed jednym człowiekiem. Jednym – podkreślił, unosząc palec wskazujący do góry.

– Dlaczego? Co ci grozi?

– A dlaczego mnie szukałeś…? – Spojrzał na niego pytająco.

– Harry.

Agent ucieszył się, że porzucili sztywny ton. W przypadkach takich świadków jak doktor lubił bezpośrednie rozmowy. Lata pracy nauczyły go, że w ten sposób łatwiej wyciąga się nich potrzebne informacje. Teraz czuł się jak na spotkaniu ze starym kumplem, który lada moment opowie mu historię swojego życia. Brakowało tylko kufli z piwem.

– Irlandczyk? – zapytał nieśmiało Martin.

– Szkot, ale tylko w połowie – odparł zdawkowo.

– Mhm, nie masz akcentu. – Podrapał się po kilkudniowym zaroście. – Ja pochodzę z Anglii, z Bournemouth, ale to już pewnie wiesz. Moja opasła teczka zapewne leży na twoim biurku. Niezła lektura, co?

Mówiąc to, wstał i podszedł do kredensu. Wyciągnął dwie szklanki i karafkę z brunatną cieczą.

– Szkocka – powiedział, nalewając odrobinę do kryształu.

Dłoń zawisła nad drugim, gdy spojrzał na Greenwooda, jakby chciał zapytać, czy wolno mu proponować alkohol przedstawicielowi prawa na służbie.

– Szkockiej nie odmawiam.

Doktor tylko na to czekał, wlał whiskey do drugiej szklanki i podał ją agentowi. Przez chwilę obaj w ciszy delektowali się trunkiem.

– Widzisz, Harry, jej smak przypomina mi, że wszystko, co osiągnąłem, osiągnąłem nie w pełni uczciwie, legalnie – zawiesił głos. – I za to wszystko przyjdzie mi w końcu zapłacić. Myślę, że szybciej niż zakładałem.

Doktor umilkł, wlepiał wzrok w linię drzew za oknem. Greenwooda zaczęło zastanawiać, czy mężczyzna widzi tam las, czy może ma teraz przed oczami wszystkie swoje występki.

– Dałbym wiele, żeby to naprawić – westchnął.

Harry spojrzał na zawartość swojej szklanki, po czym wychylił ją do dna. Po pokoju rozeszło się stuknięcie, gdy odstawił puste naczynie na stół. Doktor aż podskoczył na ten dźwięk.

– Kogo tak się boisz?

Chamberlain nabrał powietrza w płuca, a później powoli je wypuścił, być może licząc na to, że w ten sposób wyrzuci z siebie także strach.

– Mają człowieka, który… pilnuje, żeby tajemnice pozostały tajemnicami.

Greenwood domyślał się, o kogo chodzi.

– Podszywa się pod detektywa. Wiem.

– Nie, nie tylko. On może być kim chce, detektywem, nauczycielem, kierowcą autobusu, dostawcą jebanej pizzy – Chamberlain podniósł się gwałtownie z miejsca. – Może być wszędzie. Z łatwością wtapia się w tłum. Wychodzisz po bułki i znikasz bez śladu. Jesteś i nagle cię nie ma. – Pstryknął palcami i wykrzywił usta w grymasie.

– To on stoi za zaginięciami?

– Słuchałeś mnie uważnie? On jest tylko posłańcem, ale lepiej, żeby nie zapukał do twoich drzwi.

Rozgorączkowany podszedł do kredensu i trzęsącymi się dłońmi nalał szkockiej do szklanki. Greenwood zaczynał rozumieć powagę sytuacji. Tajemniczy człowiek od brudnej roboty na usługach tajemniczej organizacji. Dla Greenwooda godny przeciwnik, ale zaledwie płotka, której schwytanie raczej niewiele mu da. Musiał wyciągnąć zeznania z Chamberlaina.

– Podaj nazwiska, zdradź szczegóły, zostań moim świadkiem, a zapewnię ci ochronę.

Chamberlain pociągnął łyk i spojrzał na niego jak na wariata. Agent spodziewał się takiej reakcji. Nakłonienie świadka do zeznań nie było łatwym zadaniem.

– Wiem, że wszyscy chodzili na konsultacje do kliniki, w której pracujesz. Jak na razie to jedyna rzecz, która ich łączy. Z zeznań rodzin wynika, że nikt nie wymagał długoterminowego leczenia, ale jednocześnie żaden bliski nie miał pojęcia o tym, że któreś z nich w ogóle korzysta z waszych usług. Byli chorzy czy nie? O co chodziło?

Greenwood czekał na wyjaśnienia. Na liście pozostawionej przez Nate’a nazwisko Chamberlain widniało na samym końcu, podkreślone czerwoną kreską. Lekarz uśmiechnął się kwaśno. Milczał. Znów spojrzał za okno, jakby czegoś wypatrywał.

– Skończyłem studia w Londynie, na praktyki przyleciałem do San Francisco – zaczął, zaglądając do pustej szklanki. – Oczywiście wykorzystując układy ojca. Sam był lekarzem – bardzo szanowanym, a ja chciałem iść w jego ślady. Nie wiem, kiedy zbłądziłem. Wszystko poświęciłem medycynie, nie pacjentom – powiedział, przenosząc wzrok na Greenwooda. – Nie mam rodziny ani zwierzaka. Po każdym dyżurze wracam do pustego apartamentu. Nawet rośliny przy mnie umierają…

– Martin, po co ci ludzie przychodzili do kliniki? Co dla nich robiłeś?

– Źle stawiasz pytania.

– Co ich łączy?

Doktor zamyślił się na moment.

– To ja ich wybrałem – przyznał, nie patrząc na Greenwooda.

– Do czego? Czy dlatego zniknęli?

Chamberlain otworzył usta w odpowiedzi, ale w tym samym momencie rozległ się dźwięk pękającego szkła. Doktor upadł na podłogę, a na jego skroni pojawiła się maleńka dziura, z której zaczęła sączyć się krew. Greenwood odruchowo rzucił się na podłogę. Kątem oka spojrzał na nieruchome ciało, by upewnić się, że strzał był precyzyjny, a następnie podniósł wzrok na pajączka na szybie.
Detektyw, nauczyciel, dostawca pizzy i jebany snajper – pomyślał, przypominając sobie wcześniejsze słowa doktora.

– Jesteś i nagle cię nie ma – powiedział na głos, przesuwając się na czworakach pod ścianę.

Oparł się o brudną boazerię i spojrzał na uśmiech zastygły na twarzy mężczyzny. Jego półotwarte oczy wpatrywały się w czubki drzew za oknem.

Lista Butlera Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz