#Mrok

30 7 22
                                    

Wyświetlacz elektrycznego zegara wskazywał kilka minut po pierwszej w nocy. Greenwood przewrócił się na drugi bok, próbując nie myśleć o upływającym czasie. Wiercił się i kręcił, kiedy jego żona Megan spała smacznie obok. Ani słowem nie wspomniał o nowej sprawie. Nie chciał dokładać jej zmartwień. Była rozczarowana tym, że przyjął tę propozycję pracy, zamiast przejść na emeryturę, rozwiązywać z nią krzyżówki i umawiać się na brydża z sąsiadami. James zakrył twarz dłońmi. Nie mógł teraz wyznać żonie, że prawdopodobnie prowadzi najtrudniejszą sprawę w swojej karierze.

Nie był już tym lotnym młokosem, nieokiełznanym i rozgorączkowanym na myśl o kolejnej zagadce. Miał za sobą lata pracy i bagaż doświadczeń, ale czy to mogło wystarczyć, żeby złapać porywacza? Rozsunął palce i spojrzał przez nie na zegarek. Czas pędził nieubłaganie. Nie chodziło tylko o nieprzespane noce i niedobór snu, ale także o to, że z każdym dniem szanse na odnalezienie zaginionych malały.

Greenwood ostrożnie podniósł się z łóżka. Żeby nie zbudzić Megan, przeszedł po ciemku do kuchni. Cienie w salonie tańczyły na ścianie, kiedy szosą przejeżdżał samochód. James zapalił światło dopiero w kuchni i otworzył lodówkę. Zimne mleko, woda czy może piwo? Westchnął cicho. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby z bezsilności zaczął wlewać w siebie alkohol. Sięgnął po kartonik mleka i upił kilka sporych łyków. Zanim jednak zdążył odłożyć go na miejsce, usłyszał dziwny dźwięk dobiegający z gabinetu.

Klik.

I ponownie kilka razy.

Klik. Klik.

Ruszył w stronę pomieszczenia. Światło z kuchni ledwo oświetlało korytarz. Zerknął w stronę sypialni i zaczął żałować, że zostawił broń w komodzie przy łóżku. Właściwe w gabinecie też miał ich trochę. Poza tym umiał się bronić.

Klik.

Hałas rozlegał się coraz częściej. Greenwood podszedł pod drzwi i wtedy zobaczył, że ze środka wylewa się słabe światło, a przecież zgasił je, kiedy opuszczał gabinet. A może zapomniał? Czy była to kolejna oznaka starości? Pokręcił przecząco głową. Ktoś był w środku.

Greenwood zdecydowanym ruchem pociągnął za klamkę. Stanął w progu, taksując spojrzeniem wnętrze. Wszystko leżało na swoim miejscu, tak jak wtedy, gdy skończył pracę. Wszystko oprócz lampki na biurku, która teraz lekko przesunięta na skraj blatu, raziła w oczy Greenwooda, jednocześnie rzucając słabe światło na resztę gabinetu. To właśnie na jego drugim końcu, w ulubionym fotelu Greenwooda, siedział mężczyzna całkowicie spowity mrokiem.

– Mleko? Doprawdy Greenwood, obstawiałem, że poczęstujesz mnie czymś mocniejszym.

Greenwoodowi na dźwięk tego głosu serce podeszło do gardła. Czy to naprawdę on? Największy wróg Jamesa w tej bitwie. Jego nemezis, w jego własnym domu. Był albo tak odważny, albo tak głupi. A może to James popełnił błąd wchodząc tutaj bez broni i właśnie wpadł w pułapkę. Nie wykonując gwałtownych ruchów, skierował wzrok na komodę, w której ukrywał Glocka. Bliżej mu było jednak do biurka, gdzie w tajnej szufladce spoczywał mały rewolwer. Zanim zdążył podjąć decyzję, ponownie odezwał się nieznajomy:

– Daj spokój, James. Nie skradaj się tak, twoje spluwy są tutaj.

Z cienia wysunęła się dłoń, wskazując na spoczywające na blacie stolika kawowego pistolety. Greenwood zdrętwiał na całym ciele. Wydawało mu się niemożliwe, że nieznajomemu udało się przeszukać cały gabinet, w dodatku nie robiąc przy tym większego hałasu, w czasie kiedy on wylegiwał się w sypialni.

Greenwood znów poczuł się staro. Ostentacyjnie odstawił karton mleka na komodę i usiadł za biurkiem w swoim fotelu. Dopiero teraz zrozumiał, czym były specyficzne kliknięcia. Nieznajomy obracał w dłoniach naboje, które wyciągnął z Glocka. Po twarzy agenta przemknął cień gorzkiego uśmiechu.

Lista Butlera Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz