Rozdział 2. Zniewolony

637 53 7
                                    

W kręgu przyzwania zawsze zjawiał się nagi. Czyste marzenie – wszystko, o czym tylko mogła pomyśleć osoba przyzywająca. Ludzie najczęściej wiedzieli czego pragną, lecz niekoniecznie od niego. Różniły się małe detale, ulotne niuanse należące wyłącznie do tego, który ściągnął go na ziemię.

A kobieta, u której stóp klęczał, była oszołomiona.

Klęczał jak go Bóg stworzył i oczekiwał, aż przyswoi to, co widzi. Narysowała sporej rozmiarów krąg, dzięki czemu nie musiał mocno kurczyć swojej postaci ani skrzydeł, sięgających ponad jego głowę. Dłonie swobodnie wsparł o nagie uda, nie ukrywał swojej męskości. Niczego przed nią nie ukrywał.

Oczy Orobasa zawsze odzwierciedlały to, czego pragnie przyzywająca. Teraz były błękitne, trochę nienaturalne ze względu na jego demoniczną naturę, ale nielicho piękne. Przypominały mu to czyste niebo, Elizjum którego sam pewnie nigdy nie ujrzy, ale teraz mógł przez owe patrzyć. Jego forma była najbardziej stała ze wszystkich demonicznych – Carnivean nie miał twarzy więc mógł robić ze sobą cokolwiek chciał. Bass natomiast miał pewnego rodzaju ograniczenia wychodzące z dzieła stworzenia, jakim był.

Wciąż miał wszystkie kolczyki na gardle oraz kutasie, których kobieta teraz nie widziała. To mogło zadziałać na plus, mały element niespodzianki.

Wszystko trwało może ułamki sekundy, jego ciemnobordowe tatuaże poruszały się pod naporem jej spojrzenia.

Ta kobieta... Chociaż była poza kręgiem wezwania, to właśnie ją czuł od jakiegoś czasu. Ta potrzeba kochania i oddania... Patrzyła na niego jakby był pozaziemską istotą, co się w sumie zgadzało. Z rozpierającą serce fascynacją wpatrywał się w kościsty nadgarstek, z którego spływała niewidzialna dla niej, migotliwa linia łącząca się z jego szyją.

Jego smycz.

Jego pani.

– Witaj, ludzka kobieto. Czego pragniesz? – Odezwał się w końcu, nie mogąc dłużej czekać. Nieznacznie rozdwojony, ciemnobordowy język mignął pomiędzy jego ostrymi zębami. Jej oczy zrobiły się ogromne, wzięła gwałtowny wdech... – Ty wariatko! – krzyknął, łapiąc się za obolały nos.

Rzuciła w niego książką, cholernym grymuarem!

Ona zaczęła panikować, kręcić się w tę i na zad przed kręgiem, a on skupił się na urażonym obmacywaniu mostka i sprawdzaniu, czy kolczyk nie przedziurawił mu demonicznej esencji.

Szlag by to, miała parę w łapie.

Orobas zmienił pozycję, siadając skrzyżnie na środku. Rozluźnił barki i pochylił się, żeby ułożyć brodę na ręce, którą wsparł o udo. Zaczerwieniła się, kiedy spojrzała na jego krocze i starał się nie uśmiechać piekielnie szeroko. Mamrotała na początku coś tak niewyraźnie, że ciężko mu było rozróżnić słowa.

– Mam halucynacje – po kilku minutach usłyszał tę dyskusję, jaką prowadziła ze sobą. – Rzuciło mi się na mózg. Mogłam przecież nic nie kraść. Już mnie pokarało, no cholera, oczywiście. Piorun z nieba na łeb, jak nic.

– Zdecydowanie coś tam się poprzestawiało, że na dzień dobry chciałaś mnie uszkodzić – burknął.

Obróciła się gwałtownie na pięcie.

– Mówisz!

Brew Bassa drgnęła.

– Wolałbym nie odśpiewywać ci odpowiedzi. Czasem nie trafiam w noty. – Znowu się zapowietrzyła i zerknęła na nóż leżący na kuchennym blacie. – Ale tam to nie patrzymy – zaprotestował pośpiesznie. – Chyba że chcesz to połączyć z innymi aktywnościami wtedy, moja pani, nastawię się jak zechcesz.

Incubi Amore. Na jej wezwanie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz