Rozdział 15. Prosta droga do Piekła

435 38 2
                                    

Oczywiście w jej życiu teraz nie było nic normalnego, ale Desi nie mogła się nadziwić, że rozmawia z prawdziwymi aniołami. Nie żeby Bass był mniejszym fenomenem, ale jako demon jakoś do niej... pasował.

Ta trójka ugościła ich równie serdecznie, co Ifaaz i Milena. Niemal na każdym kroku upewniali się, czy wszystko z nią w porządku. Ta troska zaczęła ją dusić. Chcieli dla niej dobrze, życzyli Bassowi, by jak najszybciej wyzdrowiała i mogli po prostu cieszyć się sobą. Desi zaczęła czuć dziwnego rodzaju presję. W pewnym momencie Hank na raz wypił pół kieliszka wina, który mu został i zwrócił się do niej:

– Zechcesz mi towarzyszyć w spacerze po ogrodzie? Zobaczę jak z twoją mobilnością i wpływem bariery na brak – brzmiał niedorzecznie klinicznie, więc od razu się zgodziła.

Bass musnął palcami grzbiet jej dłoni, lecz nie odezwał się. Uwielbiała i wkurzała się na to równocześnie. Czasem po prostu chciała, by ktoś ją usadził w kącie i podpowiedział, co powinna zrobić. Albo w ogóle zrobić to za nią.

Dorosłość była do bani.

Dom trójki znajdował się na wzgórzu z widokiem na zieloną, rozległą dolinę. Wokół nie było żywego ducha, ale w oddali mogła zauważyć zarys miasteczka. To było bardzo prywatne, odosobnione miejsce. Jednocześnie wcale nie sprawiało wrażenia chłodnej twierdzy. Spacer z Hankiem był naprawdę przyjemny, prowadził ją przez ogród kwiatowy, do małej działki z ziołami oraz pola pełnego zbóż. Nie była pewna czy o tej porze roku powinny być tak dojrzałe i wysokie.

Hank zauważył jej zaciekawienie, a jego twarz złagodniała.

– Aniołom czy demonom na Ziemi nie jest łatwo, wbrew temu, co chcą mówić Zakotwiczonym – podjął łagodnie. – Zawsze w jakiś sposób muszą manifestować swoją moc. A miasteczkowy młynarz ani trochę nie narzeka na ziarna Shi, zmienia się w najlepszy chleb w okolicy.

Desi uśmiechnęła się, bezwiednie zastanawiając się, co musiałby robić Orobas, by na Ziemi czuł się dobrze. Kłosy łaskotały ją w opuszki palców, gdy przesunęła dłonią ponad zbożem.

– Ciężko ci było? – zapytała, wpatrując się w horyzont.

– W dziewiętnastym wieku, czy w świadomości, że należę do aniołów tak, jak oni należą do mnie? – skontrował lekkim tonem, podszytym nutą rozbawienia.

Desi parsknęła śmiechem, urywając sobie jedno źdźbło. Wsadziła je sobie za ucho i zaplotła dłonie za plecami.

– Dobrze wiesz, że odpowiedź: to wszystko i jeszcze więcej – odparła kwaśno, kopiąc kamyk, który stanął jej na drodze. Odetchnęła ciężko, ramiona kobiety wyraźnie opadły. – Czy... kiedy już Hannya przestały cię dręczyć, co się działo? Jak sobie poradziłeś bez tego strachu?

Hank popadł w zadumę, szedł z głową wysoko zadartą, dłonie trzymał w kieszeniach spodni, a twarz opromieniało mu słońce. Powieki miał przymknięte, lecz każdy kolejny krok stawiał bez cienia obawy.

– Bardzo łatwo przywyknąć do codzienności bez czegoś, tak jak podczas trwania tej rzeczy – powiedział cicho. – Nie byłem nękany tak długo przez Hannya jak ty, Desdemono. Pewnie dlatego tak szybko przeszedłem do normalności, bo dla mnie był to bardzo krótki epizod.

Poczuła cień goryczy, ale nie powinna się dziwić, że ktoś inny miał tyle szczęścia, gdy ona ciągle i ciągle cierpiała.

– Osiemnaście lat się to ciągnie – wyszeptała wbrew sobie.

– Dlatego powinnaś z kimś porozmawiać – Hank odparł tak łagodnie, aż wkurzająco. Zatrzymał ja delikatnie w miejscu i obrócił ku sobie. Jego mina łączyła w sobie fachowe współczucie lekarza oraz ludzkie serce. – Desi, to co się ci przytrafiło, było czystym okrucieństwem, które przenigdy nie powinno mieć miejsca.

Incubi Amore. Na jej wezwanie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz